W książce Saint-Exupery'ego, o której wspominałem kilka dni temu, książce, która w świetny i intrygujący, tj. ciężki do nadążenia, sposób miesza autobiograficzne wspomnienia pilota z refleksjami na temat świata i człowieka, trafiłem na piękny apel pacyfisty (co znamienne: została napisana w 1939 roku, zapewne jeszcze przed wrześniem). Podobnie jak Orwell, autor "Małego księcia" czynnie uczestniczył w hiszpańskiej wojnie domowej, w czasie drugiej wojny światowej latał w dywizjonach rozpoznawczych, 31 lipca 1944 roku wystartował do misji fotografowania niemieckich wojsk w okolicach Lyonu, okazała się być tą ostatnią, przynajmniej w tym życiu.
Jest coś wstrząsającego w tej historii: Francuz pisze bardzo dobitny tekst o bezsensie wojny, o bezsensie nowych relatywnych ideologii, a chwilę później, mimo że po słusznej sprawie obrońców, musi w tym bezsensie uczestniczyć.
Wszyscy mniej lub więcej wyraźnie czują potrzebę nowych narodzin. Ale są i fałszywe rozwiązania. Zapewne można ożywić ludzi ubierając ich w mundury. Będą śpiewać hymny wojenne i łamać się chlebem jak towarzysze. Znajdą może to, czego szukali: smak powszechnej społeczności. Ale cóż, kiedy zginą od tego chleba!
Można odkopać drewniane bożki i wskrzeszać stare mity, które kiedyś okazały się w pewnym stopniu skuteczne. Można powołać do życia mistyków pangermanizmu czy cesarstwa rzymskiego. Można upajać Niemców poczuciem, że są Niemcami i rodakami Beethovena. Można tym odurzyć nawet pastucha od świń. To z pewnością łatwiejsze niż zrobienie z tego pastucha drugiego Beethovena.
Ale te bożki są mięsożernymi bożkami. Ten, który umiera dla postępu wiedzy albo dla zwalczania chorób, umierając służy równocześnie życiu. Może jest to i piękną rzeczą oddać życie w obronie ojczystego kraju, ale dzisiejsza wojna, odkąd ją prowadzi iperytem i samolotami, jest już tylko krwawą rzezią. Zwycięstwo przypada temu, kto zgnije ostatni. I obaj przeciwnicy rozkładają się nawzajem. Przeciwnicy chowają się za cementowe mury i wysyłają noc po nocy eskadry, które torpedują wnętrzności wroga, burzą ośrodki jego życia, paraliżują wszelką twórczość. W świecie przemieniającym się w pustynię pragnęliśmy znaleźć współtowarzyszy. Ale nie potrzeba nam wojny, aby odczuwać ciepło sąsiedniego ramienia w pochodzie do tego samego celu. Wojna nas oszukuje. Nienawiść nic nie dodaje do zapału tego pochodu.
Po co się nienawidzić? Jesteśmy unoszeni przez tę samą planetę, jesteśmy załogą tego samego okrętu. I chociaż dobrze jest, kiedy różne cywilizacją przeciwstawiają się sobie, żeby wytworzyć syntezę, to ich wzajemne pożeranie się jest zawsze rzeczą potworną.
Od zakończenia drugiej wojny światowej minęło 65 lat, jednak jeśli dobrze się zastanowić to każda kolejna dekada miała w sobie pierwiastek krwawego bezsensownego wyniszczania: od wojny koreańskiej przez wojnę wietnamską, Pal Pota, Afganistan, Rwandę, Bałkany po Irak. Współcześnie też pochopnie jest stwierdzić, że nastał pokój na świecie: wspomnę tylko regularne mordowanie chrześcijan w krajach islamskich za wiarę czy kontynuowana zabawa w ciuciubabkę w Iraku. No więc właśnie, po co się nienawidzić? Nie jestem na tyle naiwny, żeby wierzyć świat bez złych emocji tu na ziemi, mam chociaż nadzieję, że może tąpną jakoś proporcje: w innym przypadku nie chcę mi się nawet myśleć o przyszłości cywilizacji uśmiercającej ducha.
Exupery chwilę później wspomina o jeszcze jednym zagrożeniu, często przywoływanym jako negatywny skutek rewolucji przemysłowej:
Można nas jedynie wyzwolić pomagając w uświadomieniu nam wspólnego celu. Trzeba więc szukać takiego, który rzeczywiście może nas wszystkich połączyć. Chirurg badając chorego nie słucha jego skarg: poprzez niego chce uzdrowić człowieka w ogóle. Chirurg przemawia językiem uniwersalnym. To samo robi fizyk, kreśląc swoje równania obejmuje nimi równocześnie atom i mgławicę. I tak dalej aż do prostego pasterza. Gdyż ten, co pod gwiazdami pokornie pilnuje kilku owiec, jeżeli ma świadomość swojego zadania, staje się czymś więcej niż sługą. Jest posterunkiem. A każdy posterunek jest odpowiedzialny za całe państwo.
Nie jestem też alterglobalistą, żeby bezwzględnie potępiać globalizację i kapitalizm, ale chyba trzeba być świadomym jego zagrożeń, tego, że człowieka w fabryce czy korporacji łatwo można przedmiotowo sprowadzić do rzędu wołu czy bezrefleksyjnej mrówki. Już małe dziecko jest świadome, że powierzenie realnej odpowiedzialności i wskazanie wspólnego celu to rzecz piękna. Choćby to miał być mecz piłkarski, obrona własnej bramki, by zwyciężyć. To rodzi tożsamość!
Ilu mamy obecnie w Polsce prawdziwych państwowców u władzy? Kim byliby dziś Rudy, Zośka i Alek, jak byliby odbierani? Czy słowo "dobro wspólne" może jeszcze brzmieć poważnie we współczesnej Polsce?
3 komentarze:
Tekst fajny. Zmusza do refleksji. Jednak ja mam nieco inny pogląd na to wszystko. Idea po co się nienawidzić jest piękna, ale moim zdaniem trochę nietrafiona. Nikt nie jest w stanie tolerować wszystkich - to leży głęboko w naturze człowieka. Można kogoś nienawidzić, ale umieć też negocjować z nim, to jest znacznie lepsze moim zdaniem. Jak wiadomo czasem dochodzi do tego, że wybucha wojna, bo obie strony nie potrafią ze sobą rozmawiać.
Wojna... Hmmm... Może to zabrzmi strasznie, ale ja widzę w niej też jako takie piękno. Oczywiście nie chcę aby gdziekolwiek były konflikty zbrojne, ale czasem wojna daje takiego kopa człowiekowi, że odrywa się od tego konformizmu, bycia pionkiem w korporacji i budzi się w nim patriota. Pomyśl Michale, czy bez wojny byłby Rudy, Zośka, Alek i wiele innych osób? Bez rozbiorów, tylu lat niewoli, powstań, chęci wyrwania się spod żelaznej ręki zaborcy, chęci zobaczenia na mapie kraju o którym mówili Tobie mama tata dziadkowie, że jest Twoją ojczyzną , to dalej bylibyśmy szlachtą, która sprzedałaby swój kraj lub chłopami którzy za kawałek ziemi byliby zdolni powiedzieć, że jest Niemcem, Austriakiem lub Rosjaninem. Przez to, że nasz naród sam się wpakował w takie bagno i to, że kolejne pokolenia doświadczyły tyle upokorzeń sprawiło, że ten patriotyzm rósł w siłę. Chęć zobaczenia wolnej Polski można porównać do tego jak dziecko wyczekuje Bożego Narodzenia i prezentów. Dlatego gdy po I WŚ Polska odzyskała niepodległość ludzie byli tacy zapatrzeni w swój naród (jak wiesz niektórzy za bardzo) dumni z tego, że są Polakami. Po paru latach to zaczynało stygnąć, zaczęło się życie towarzyskie i rozwijały się ośrodki kulturalno-naukowe (ach jaka ta Warszawa była wtedy piękna!) i ludzie już tak o tym nie myśleli. Podczas II WŚ gdy znów nam zabrano wolność ludzie, znając jej smak musieli walczyć, zrobić wszystko aby ją odzyskać. Swoją drogą pogodzili już się z tym, że zaraz mogą zginąć, a na pewno z tą myślą żyli powstańcy. Jeżeli czujesz coś takiego to nie obchodzi Cię, że narażasz życie bo wiesz, że i tak je stracisz wtedy dokonywały się największe bohaterskie akcje... A po nich dzikie orgie... W sumie co innego miał robić człowiek, który wie że zginie? Żyć chwilą ot co. Także nie byłoby Rudego Zośki i Alka bez wojny, bez tego co popchnęło by ich do takich czynów. Nie byłoby takiego patriotycznego zrywu bez uciśnienia i przemocy.
Wojna sprawdza kim na prawdę jesteś. Jeżeli jesteś patriotą to wyjdzie to z Ciebie prędzej czy później. Jeżeli Tobie zależy tylko na sobie to idziesz współpracować z okupantem. To wojna między innymi buduje patriotyzm. Straszne, ale prawdziwe.
Wojna ma jeszcze jeden aspekt, postęp technologiczny. Jaki skok był podczas II WŚ? Niesamowity. Działania wojenne niesamowicie napędzają rozwój techniki.
Wojna jest dla niektórych sposobem na życie, adrenaliną, czymś bez czego nie mogą żyć. Tutaj trzeba obejrzeć film Hurt Locker (P O L E C A M !).
Wbrew pozorom Michale w Polsce jest dużo patriotów, którzy chcą dla kraju jak najlepiej. Może ich nie widzisz bo mają inną wizję kraju niż Ty. Kiedyś było łatwiej wrzucić patriotów do jednego worka (wszyscy co walczą z Niemcami i ZSRR, wszyscy co sprzeciwiają się komunie). Dziś kiedy mamy demokrację bardzo trudno jest ich sklasyfikować. Złe światło rzucają na to poglądy polityczne. Przypuśćmy, że jest ktoś z Lewicy i Prawicy. Kłócą się, prawicowiec uważa, że lewicowiec nie jest patriotą i wzajemnie. Dlaczego? - Tak jak mówiłem wcześniej, każdy chce innego w wolnym kraju. Tak jak każdy urządza sobie dom po swojemu to samo chce zrobić ze swoim krajem. Dlatego tak mnie wkurza jak się szufladkuje ludzi, a zwłaszcza jak to robią prawicowcy i Kościół...
Pozdrawiam Paweł.
BTW coś się chrzani w dodawaniu komentarzy nie mogłem dodać przez moje konto gmaila. ;|
Witaj Pawle! [też mam jakieś trudności z komentarzem, być może za długi, więc rozbiję na kilka części. groc]
Nienawiść to mocne słowo, nie równa się niechęci utrzymywania z kimś kontaktów, ignorowaniu (często z bardzo racjonalnych powodów - bo ktoś obraził, zdradził itd). Nienawiść to imho coś więcej: wrogie, ekspansywne nastawienie, zajadłość, kopanie pod tym drugim dołków, mszczenie się, niezauważanie kogoś szczerej skruchy itd. Pewnie prawie zawsze idzie pewne rzeczy, także na poziomie międzynarodowym, załatwić właśnie zwykłym ignorowaniem, "zimną wojną", po bagnety sięga się, jeśli ktoś chce na siłę władać, zniszczyć drugiego przeciwnika, zdobyć coś. Mnie ciężko taką postawę zaakceptować. To oczywiste też, że inaczej jest walczyć po stronie tego, który zaczął regularne starcie, a inaczej bronić ojczyzny czy pewnych niezbywalnych wartości: dlatego Zośka czy Alek, a nawet Exupery, byli w pewien sposób bohaterami, a ciężko o to posądzać nazistów czy bolszewików (fakt, że ktoś wypełnia pomysł swojego państwa średnio do mnie przemawia, jest chyba coś takiego jak zdrowy rozsądek i honor).
Mam też taką refleksję, że w czasach komputeryzacji, elektryfikacji, kiedy często pewne rzeczy podane są na tacy (ot choćby zasiłki) - wielu ludzi, szczególnie mężczyzn, gubi swoje pragnienia, jakąś taką pierwotną potrzebę spontaniczności, przygody. Jasne, są różne sporty ekstremalne, nie brakuje nonkomformistów, którzy się na to nie zgadzają, ale patrząc przekrojowo: jest to jakaś bolączka naszych pokoleń. Także np. brak inicjatywy, brak odpowiedzialności za losy państwa: "decydują ci na górze, my jesteśmy tylko odbiorcami". Więc często wojna wydaje się być jedynym lekarstwem na przygodę, na wyżycie się z pragnień - ma to pewne usprawiedliwienie, ale jeśli zadawane jest zbędne cierpienie, to nie mogę się zgodzić, że cel ma uświęcać środki. Trzeba dynamizować społeczeństwo w inny sposób, poważnie przybliżyć poziom odpowiedzialności każdemu prostemu człowiekowi, by czuł wartość i sens swojej codziennej roboty - na pewno wtedy będzie mniej frustracji i niespełnienia. No i nie bać się marzeń, nie zabijać pragnień. :)
Bohaterowie wojenni tworzą się spontanicznie, tak jak pisałem wyżej - praktycznie zawsze jako obrońcy. Pewnie gdyby teraz ktoś nas zaatakował, też tacy ludzie jak oni czy Pilecki by się ujawnili: choć nasuwa się pytanie, czy nie jesteśmy zbyt podzieleni i uśpieni i umielibyśmy się zmobilizować? Co by nie mówić o przywarach Polaków, to jestem przekonany, że w takich przypadkach tak. Mam taką nadzieję, ale absolutnie nie chciałbym jej sprawdzać w praktyce. ;)
Uwierz, że tych bohaterów wojennych podziwiam, uwielbiam "Pałacyk Michla", uwielbiam "Czas honoru", ale to były bohaterskie, mimo wszystko, OFIARY wojny: raczej nie mam wątpliwości, że gdybyś ich wtedy w tych koszarach spytał, czy chcą pokoju, odpowiedzieliby zgodnie, że tak. Tak samo Kolbe czy Pilecki: mimo, że wojna dała im okazję wykazania się heroizmem, byli jej ofiarami, można wręcz użyć bardziej wzniosłych słów: męczennikami i wzorami postępowania.
Boję się, że współcześnie może odbywać się taka wojna ozonem: po cichutku, pomału odziera się nas z suwerenności na rzecz przeżartej biurokracją i z jeszcze większym brakiem odpowiedzialności za swoje czyny Unii Europejskiej, zatraca się wartość rodziny, tradycji: popatrz, jak wyglądają programy, które ogląda młodzież (m.in. MTV..), porównaj je nawet z tym, co my oglądaliśmy (od bajek po programy młodzieżowe). W kwietniu coś tąpnęło, ale błędy i małość wielu ludzi sprawiły, że nie można w tej chwili spokojnie o tych chwilach rozmawiać, bo już to przykrywają inne słowa, jak: krzyż, Kaczyński, zamach, pomnik bla bla. Z czegoś co nas mogło połączyć zrobiło się jeszcze silniejsze rozdarcie.
"Wojna sprawdza kim na prawdę jesteś. Jeżeli jesteś patriotą to wyjdzie to z Ciebie prędzej czy później. Jeżeli Tobie zależy tylko na sobie to idziesz współpracować z okupantem. To wojna między innymi buduje patriotyzm. Straszne, ale prawdziwe." (Paweł) : jest w tym dużo racji, osobiście jestem też zdania, że powinno być minimum 2 miesiące jakiejś wakacyjnej służby wojskowej DLA KAŻDEGO, także studenta: byśmy mieli bardziej zahartowane społeczeństwo. Nawet jeśli armia jest zawodowa. Ale myślę, że takie rzeczy mogą się sprawdzić nie tylko na wojnie, już samo założenie rodziny to test na posiadanie cojones. :) No i powinniśmy bić się na serca o godną Polskę i naszą tożsamość - to też wojna warta świeczki.
Co do rozwoju techniki: mało pocieszające, jeśli konstruuje się tylko co raz lepsze sposoby zabijania drugiego człowieka. Jeśli masz na myśli także całą technikę - być może z II wś trochę tak było, ale przecież nie tylko: kinematografia, lotnictwo, medycyna rozwijały się trwale już od początku ubiegłego wieku. Ciężko też już w obecnych, współczesnych realiach twierdzić, że ogólny postęp technologiczny jest jakoś związany z wojną.
"Wojna jest dla niektórych sposobem na życie, adrenaliną, czymś bez czego nie mogą żyć." - wiesz, jeśli dla kogoś to staje się nałogiem, to jak każdy nałóg - nie wróży niczego dobrego. Samo pragnienie i pasja zabijania także: bo przecież giną żywi ludzie. Tak jak pisałem wcześniej: adrenalinę można wyzwalać w inny sposób, i w facetach jak najbardziej trzeba wyzwalać tę męskość, no ale nie "po trupach po celu".
Jeśli chodzi o patriotów: dziś zdałem sobie sprawę, że to konkretne pytanie, które postawiłem jest bez sensu (już je skasowałem, zaraz po 13), bo raz że może budzić skojarzenia z ludźmi od krzyża, a dwa, że patriotyzm często jest w sercu, i nie ma co na jego temat generalizować. Więc kajam się za pośpieszność. ;) I bardzo słusznie to wskazałeś. Pełna zgoda też co do tych kłótni wzajemnych o to, kto jest a kto nie jest patriotą. Niestety, ogólnie, co raz częściej sztandary lewicowości i prawicowości mijają się z faktycznymi czynami. U lewicowca co raz mniej szczerej troski o najmniejszych, zamiast tego bierze wręcz na sztandary tych najmniejszych unicestwianie (aborcja) i inny medialny pakiecik liberalnych moralnie haseł. Prawicowcom z kolei coraz dalej do prawicowego spojrzenia na gospodarkę, do obrony wartości moralnych i chrześcijańskich w szczery, stanowczy sposób, no i przyprawia się to gwałtownością, pouczaniem i waleniem swoimi prawdami po głowie (każde z tych zaniedbań to wykrzywienie idei prawicowca). Wspomniałeś też na koniec o Kościele: to też jest grząski grunt, bo przecież uważać się za wierzącego może każdy, i każdy może tę ideę wykrzywiać w oczach innych - takie wykrzywianie boli, tym bardziej, jeśli jest sprzeczne z tych idei Źródłem, czyli Ewangelią.
Super komentarz, pobudził do refleksji i rozpisania pewnych myśli, dzięki wielkie!
Michał
Prześlij komentarz