25 wrzesień 1996. Cudowny strzał za kołnierz Jose Moliny z połowy boiska w meczu z Atletico. Dwa tygodnie później, 9 października, historyczna bramka w meczu na Wembley z komentarzem Zbigniewa Bońka: „Citko w takich sytuacjach nie przebacza”. ;) W czasach, gdy Adama Małysza znała tylko żona Izabela i najwięksi zapaleńcy dwóch równych skoków, w kraju wybuchła pierwsza sportowa mania. Citkomania. Był gwiazdą, sportowcem roku 1996 (pokonał wszystkich medalistów z Atlanty), o krok od podpisania kontraktu z klubem Premiership, i wtedy właśnie, w maju 1997 roku w meczu z Górnikiem, poszło ścięgno Achillesa, operacja się nie powiodła..
Podobnie jak kolega z Widzewa, Daniel Bogusz, zaczynał w Jagiellonii. W nastoletniej głowie szumiało, balangował, w kasynie przegrał kiedyś malucha. Po prostu prowadziłem życie nijakie, bezcelowe, a jeśli ma się talent, to trzeba zasuwać, a ja się tak bujałem - mówił później. Pewnego dnia usypiając chrześniaka sięgnął przypadkowo po "O naśladowaniu Chrystusa" Tomasza a Kempisa. Red. Grzegorczykowi w 2006 roku mówił: Naprawdę superlektura, cieniutka, konkretna. Zacząłem się zastanawiać nad moim towarzystwem. Czy mam kolegów czy pseudokolegów? Co chcę robić, jak chcę żyć? Z perspektywy widzę, że dużo dała mi też modlitwa mojej mamy. Widziałem, jak codziennie długo się modliła. Modlitwa za kogoś ma wielką moc. Pochodził z religijnej rodziny, ale jak sam mówił, jego wiara nie była przemyślana. Początki były ciężkie. Początkowo gdy szedł do kościoła, mówił, że załatwia ważne sprawy na mieście. W książce "Boży doping" na pytanie autora: "Opowiadają, że zanim dla pana nadszedł ten moment, Marek Citko był łobuzem.." mówił szczerze: - I teraz jestem.. Nie jestem święty, jak każdy mam swoje słabości i popełniam błędy. Ważne jednak, by w codziennym życiu umieć sobie radzić z tymi słabościami.
Achilles zerwany, dwa piłkarskie lata wyjęte z życia, później już nigdy nie nawiązał do formy sprzed kontuzji.
W marcu 1997 roku w wywiadzie dla "Niedzieli" na pytanie czy swoją przyszłość wiąże z piłką, zadziwiał dojrzałością: Wola Boża. Na razie Pan Bóg pokazuje mi, że mam grać. Chwilę później Pan Bóg pokazał co innego. Czy żałuje tej kontuzji? Redaktor Onet.pl rok temu wyliczając jego sukcesy i nadzieje przed kontuzją, zakończył szczerze: "Ja miałbym pretensje do losu". - A ja nie mam. Nie tracę czasu i energii na gdybanie, rozpamiętywanie zdarzeń z przeszłości. Wolę działać. "Achilles" faktycznie bolał mnie wtedy już od stycznia, ale grała reprezentacja Polski, Widzew walczył o mistrzostwo. Byłem ambitny, chciałem pomóc chłopakom. No i stało się. Przez tę kontuzję być może nie spełniłem się do końca jako wielki piłkarz, ale spełniam się jako mąż i ojciec. Paradoksalnie: ta kontuzja przyniosła mi szczęście. Podczas rehabilitacji poznałem Agnieszkę – moją obecną żonę. Może tak właśnie miało być? Wyznaję zasadę: niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba. Nie wiem co by się stało, gdybym przeszedł do Blackburn czy do Liverpoolu. Może kupiłbym sobie pięć ferrari i zwariował?
To jest jedna z tych rzeczy, które kręcą mnie w wierze, jak i u ludzi wierzących. Wiara, poza walorami czysto duchowej relacji z Bogiem, wyzwala ciągłe szukanie, doskonalenie się, walkę ze swoimi słabościami. Pozwala krzepnąć dojrzałości, uczy dystansu do siebie i szacunku do innych. Przecież Citko jak mało który z polskich piłkarzy miałby prawo psioczyć na los, jednak potrafi spojrzeć na to głębiej. A głębiej potrafi spojrzeć też na inne rzeczy:
"W światku sportowym uchodzi pan za człowieka głęboko wierzącego, bardzo rygorystycznie przestrzegającego praktyk religijnych. Stawiany jest pan za wzór piłkarza-katolika. Czy zgadza się pan z takim zaszufladkowaniem?"
Od razu chcę wyjaśnić, że nie ma ludzi bardziej i mniej wierzących. Są jedynie tacy, którzy wierzą w Boga, bądź nie wierzą.
Czy mówienie o swojej wierze było wstydliwe? Nie! Jeśli ja poważnie traktuję te sprawy, to i poważni ludzie to rozumieją i szanują. Bo skoro swoje życie postanowiłem poświęcić i oddać w ręce Pana Boga i kochać Go jak ojca, a Maryję jak swą matkę, to dlaczego miałbym się tego wstydzić?! Podobnie jak nie wstydzę się mówić, że kocham swoją żonę.
Gra w piłkę nożną to moja praca. Każdy swoją pracą może chwalić Boga. Staram się grać jak najlepiej i w ten sposób wychwalać Boga za otrzymany dar.
"Czy modli się pan o zwycięstwa?"
Nigdy. Gdy wychodzę na mecz, w krótkiej modlitwie polecam Matce Bożej wszystkich zawodników. Proszę Ją, by nikomu nic złego się nie stało.
Grając w Polonii, już pod koniec kariery mówił:
Niektórych drażniło, że mówiłem publicznie o swojej wierze. Twierdzili, że robię sobie reklamę. A ja przecież nigdy o sprawach religijnych nie zaczynałem sam z siebie; kiedy dziennikarze pytali, to odpowiadałem. Byłem normalny. Nigdy sam nie wyskakiwałem ze sprawami duchowymi. Nic na siłę. Jestem tylko człowiekiem, bluźnię i się wkurzam, i myśli mam, że bym nogę podstawił. Tylko mam fundament i pewnych granic nie przekraczam. To media urabiały mi taki wizerunek. Nieraz z trybun krzyczeli: „Świętoszek, idź do kościoła”. Ale za bardzo się tym nie przejmowałem. Czytałem różne książki o żywotach świętych. Pamiętam, że jeden dziękował, gdy w niego kamieniami rzucali, i mówił: „Panie Boże, ale mnie kochasz”, a jak raz w niego nie rzucali, to zaczął pytać: „Panie Boże, czym Cię obraziłem, czym zgrzeszyłem?”. Tak samo sobie wytłumaczyłem to, co się ze mną działo. Diabeł jest na świecie i zawsze będzie prowokacja.
„Nie wszyscy mają odwagę powiedzieć: „Wiara jest dla mnie najważniejszą rzeczą” - podczas rozmowy z red. Grzegorczykiem wtrącił Staszek Terlecki.
Bo wiesz, mówiąc to, trzeba być odpowiedzialnym. Ludzie będą cię sprawdzać, czy rzeczywiście postępujesz zgodnie ze swoimi deklaracjami. Dlatego niektórym brakuje odwagi.
Dziś Marek Citko ma 36 lat, jest menedżerem piłkarskim, mówi, że chce udowodnić, iż w biznesie można postępować twardo, ale uczciwie. Nie. Kryzysu wiary nie miałem, zasad nie zmieniłem. Wiem, że menedżerowie piłkarscy nie mają dobrej opinii, ale w każdym środowisku są ludzie lepsi i gorsi. Wybudował dom w Sulejówku, po którym biegają dwie pociechy: dziewięcioletnia Weronika i sześcioletni Konrad.
Największym sukcesem człowieka wierzącego jest to, że będzie zbawiony, bo reszta sukcesów jest maleńka. Wszystko w porównaniu z wiecznością jest, o.. - Marek pstryka palcami. Jeśli człowiek tak do tego podchodzi, to nie rozpacza. "Ale swoją drogą dobrze by było, żeby w niebie bramki stały." - rzucił red. Grzegorczyk. Na pewno stoją.
0 komentarze:
Prześlij komentarz