26 września 2010

Smells like team spirit

Byłem dziś na mszy u łomżyńskich kapucynków. Homilia mnie uderzyła, widziałem też, że poruszyła cały malutki kościółek. Ksiądz, ojciec kapucyn, młody, uśmiechnięty, wyprostowany, dobitnie mówiący. Zaczął od przywołania znanego argumentu wątpiących: „gdyby Jezus mi się objawił to bym uwierzył”. On to zanegował. Powiedział, że pewnie wtedy kazaliby Mu stanąć na głowie. Jeśliby stanął, kazaliby Mu unieść się w górę, i tak dalej. Ewangelia dziś piękna. Zapatrzony tylko w czubek własnego nosa bogacz po śmierci trafia do piekła, i nawet z tego piekła chce, żeby Łazarz, biedak, który na ziemi żył z wrzodami przed wrotami jego pałacu, a który teraz przebywa w niebie, służył mu, dał mu wytchnienie w zasłużonym cierpieniu. Abraham dobitnie stwierdza: Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz przeciwnie, niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A prócz tego między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać. Bogacz poprosił więc, żeby Łazarz poszedł choć do jego rodziny żyjącej na ziemi, by przestrzec ich przed mękami piekielnymi. Abraham odpowiedział mu krótko: Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają. Tamten odpowiada szczerze, że gdyby któryś z umarłych poszedł do nich to się nawrócą. Abraham skwitował: Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą.

Dziś też, choćby udowodniono, że serce w Sokółce nie ma odpowiednika na tym świecie, choćby napisano książkę z relacjami ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną albo którzy wygrali walkę z opętaniem: zanegowano by to. Nie widzi się potrzeby wyjaśnienia tej wyrwy w logice racjonalnego świata, wystarczą głośno i medialnie wypowiadane słowa o tym, że Kościół to mafia i sekta, która na pewno wszystko fabrykuje. Nie znalazłem żadnej logicznej interpretacji tego, jak bezosobowo mógł powstać tak skomplikowany świat, skąd ludzkie pragnienia, wstyd, emocje, skąd cud dziewięciomiesięcznej ciąży. Ktoś szanowany powie publicznie albo napisze w książce od biologii, że istnieje teoria Wielkiego Wybuchu i sprawa jest ucinana. A jeśli drzwi są nieszczelne i wieje przeciąg niepewności to przecież można użyć nieśmiertelnego „nauka to kiedyś wyjaśni” i można już z ulgą powrócić do prozy życia. Powtarzając oczywiście, że religia to opium, które nie daje dowodów.

O sprawach darwinizmu chciałbym wspomnieć kiedyś odrębnie, teraz wrócę do kazania i tego wspaniałego ojca. Opowiadał on o tym, że grobu Chrystusa pilnowali żołnierze rzymscy, specjaliści, którzy pół życia spędzili na wojnie. Że za zniknięcie ciała buntownika skazanego na śmierć musiała grozić najgorsza dola. A mimo to ciało zniknęło, a kilkadziesiąt dni później przelęknieni rybacy, przyjaciele tego buntownika, dostali kopa głoszenia prawdy o Zmartwychwstaniu, i głoszą tę prawdę już dwa tysiące lat. Nieszczęście w tym, że nie było wtedy reporterów telewizji interaktywnej, którzy na żywo poświadczyliby o zastanawiającym fakcie spod groty. Choć pewnie tacy reporterzy zostaliby uznani za „upolitycznionych” i owładniętych działaniem masowego opium rozrzuconego po Izraelu przez bezczelnego buntownika. A że to właśnie o tych masach, które dopuszczają do siebie pokorę, wspominał Jezus jeszcze żyjąc, kiedy to wychwalał Boga za to, że ukrył pewne prawdy przed wielkimi swym ego, a objawił je właśnie prostaczkom, może jako jedynym otwartym na samą możliwość obecności Stwórcy we Wszechświecie?

Ten mądry ksiądz mówił także o tym, że bieda i bogactwo to stan serca, a nie portfeli. Że biedny może być po prostu, cytat dosłowny, leniem śmierdzącym. Że kiedyś bracia kapucyni zrobili eksperyment i biednym za zupę zaproponowali pozamiatanie klasztornych schodów – zgodziła się tylko garstka. Przywoływał inne przykłady z życia pokazujące choćby to, jak współcześnie promuje się cwaniaczenie i pokazuje jako zaradność (np. zajmowania miejsca w autobusie przy ścianie i udawanie śpiącego). Mszę świętą, już po ogłoszeniach, zakończył opowieścią z życia Gandhiego, jak zauroczony Kazaniem na Górze Hindus próbował wejść do katolickiego kościoła, ale został przegoniony i wysłany do kościoła dla czarnych. I apelował, aby wprowadzać w czyn i słuchać Ewangelii, a nie jedynie ją słyszeć. Piętnował obłudę wśród katolików, tak jak piętnował ją Jezus wobec faryzeuszy. I miał rację, ciągła nauka przed nami. Choć wystarczy tak niewiele: ludzka szczerość, prawda czy pokora. Szczerość, że nie jesteśmy idealni i nie powinniśmy zajmować się pouczaniem innych, dopóki sami mamy belki w oczach. Prawda, która czasami jest trudna, brutalna, wytrącająca ze świętego spokoju. Ale też prawda o nas samych. A co za tym idzie pokora wobec Boga i błaganie o miłosierdzie. Nawet jeśli skończy się na staraniach to przecież Jezus przyszedł do grzeszników, a nie sprawiedliwych. Skruszony celnik wzruszył Jezusa, według swej miary sprawiedliwy faryzeusz Go zniechęcił. Jakże to dodające otuchy fakty.

Tak, my w Kościele mamy dużo do poprawy, nie wolno się zasłaniać tym, że jesteśmy grzeszni. Zły nie śpi, ale trzeba go przeganiać. Jego spustoszenie przegania Benedykt XVI, który zajmuje dobitne stanowisko w sprawie molestowań seksualnych na Wyspach. Wykrzywienie chrześcijaństwa przegania abp Kazimierz Nycz, który mimo że od początku zajmował  twarde stanowisko w sprawie krzyża na Krakowskim Przedmieściu, zarządził nabożeństwa ekspiacyjne i odczytanie listu, w którym przeprasza za akty profanacji wobec krzyża. We wszystkich kościołach diecezji warszawskiej zostały odczytane m.in. takie słowa: Chcemy w dniu dzisiejszym dokonać aktu wywyższenia krzyża Chrystusowego w naszych sercach, chcemy również przeprosić za wszystkie akty profanacji dokonanej wobec tego znaku ofiarnej miłości. Chcemy przeprosić za egoizm i niechęć a nawet nienawiść do innych. Chcemy również, by ten znak był znakiem pojednania i pokoju. Potrzebujemy dzisiaj odczytania na nowo krzyża jako znaku łączenia Boga z człowiekiem, człowieka z drugim człowiekiem, nieba z ziemią. Potrzebujemy dziś ludzi żyjących mądrością krzyża, którzy będą umieli postawić dobro wspólne ponad swoimi egoistycznymi racjami, którzy odnowią nasze życie rodzinne, społeczne i polityczne. Niech to nabożeństwo będzie okazją do wejścia na ewangeliczną drogę naśladowania Chrystusa.

Słyszę głosy, że brakowało jednoznacznego stanowiska w sprawie krzyża. A przecież to stanowisko było: i ustalenia triumwiratu z Kurią Warszawską w składzie, i późniejsze oświadczenie tejże stołecznej Kurii, i stanowisko Episkopatu Polski, i list odczytywany w parafiach w całej Polsce. Więc to już formalne przekłamanie. A nie zgadzam się także z głosami, że Kościół powinien zareagować inaczej: chciał rozwiązać ten problem pokojowo, przypomniał o wielkim błędzie upolitycznienia krzyża, nie dał się jednak wpisać w centrum tego sporu. Ludzie mają wolną wolę i mogą dawać świadectwo lub wykrzywiać idee Jezusa, powoływanie się na Chrystusa nie daje placetu do dowolnych zachowań. Warto o tym pamiętać.  

Wrócę do tego fantastycznego ojca kapucyna. On ma charyzmat przemawiania. „Mam talent” pokazuje, jak różnorodne talenty tkwią w człowieku. Tak sobie myślę: może ten kiepski kaznodzieja, na którego nieraz trafiamy, najlepiej w diecezji opiekuje się chorymi, a ten zbywacz z konfesjonału to urodzony organizator? :) Nie bójmy się szukać i wybierać tego najlepszego fachowca od naszych usterek!

I jeszcze jedna zastanawiająca kwestia. Tak dużo czarnego pijaru sączy się przez Polskę w stronę księży i Kościoła, tak dużo uogólnień. A z drugiej strony wymagamy powołań, i to świętych powołań. Pan Bóg stworzył ludzkie mózgi, poradzi sobie i z robotnikami do winnicy, ale czy nie powinniśmy Mu w tym pomóc? W grach zespołowych kluczową sprawą jest team spirit – duch drużyny. Członkiem Kościoła w Polsce są miliony, jeśli każdy zaangażowałby się w uzdrowienie jego ducha na pewno wyglądałoby to korzystniej, a przecież już mamy w swojej drużynie nie tyle spirit, co Spirit – Ducha Świętego. :) Traktuje się często Kościół jak homo sovieticus: wspólne czyli niczyje. Łatwiej rościć niż wziąć cząstkę odpowiedzialności.

24 września 2010

Na pewno stoją

25 wrzesień 1996. Cudowny strzał za kołnierz Jose Moliny z połowy boiska w meczu z Atletico. Dwa tygodnie później, 9 października, historyczna bramka w meczu na Wembley z komentarzem Zbigniewa Bońka: „Citko w takich sytuacjach nie przebacza”. ;) W czasach, gdy Adama Małysza znała tylko żona Izabela i najwięksi zapaleńcy dwóch równych skoków, w kraju wybuchła pierwsza sportowa mania. Citkomania. Był gwiazdą, sportowcem roku 1996 (pokonał wszystkich medalistów z Atlanty), o krok od podpisania kontraktu z klubem Premiership, i wtedy właśnie, w maju 1997 roku w meczu z Górnikiem, poszło ścięgno Achillesa, operacja się nie powiodła..
 


Podobnie jak kolega z Widzewa, Daniel Bogusz, zaczynał w Jagiellonii. W nastoletniej głowie szumiało, balangował, w kasynie przegrał kiedyś malucha. Po prostu prowadziłem życie nijakie, bezcelowe, a jeśli ma się talent, to trzeba zasuwać, a ja się tak bujałem - mówił później. Pewnego dnia usypiając chrześniaka sięgnął przypadkowo po "O naśladowaniu Chrystusa" Tomasza a Kempisa. Red. Grzegorczykowi w 2006 roku mówił: Naprawdę superlektura, cieniutka, konkretna. Zacząłem się zastanawiać nad moim towarzystwem. Czy mam kolegów czy pseudokolegów? Co chcę robić, jak chcę żyć? Z perspektywy widzę, że dużo dała mi też modlitwa mojej mamy. Widziałem, jak codziennie długo się modliła. Modlitwa za kogoś ma wielką moc. Pochodził z religijnej rodziny, ale jak sam mówił, jego wiara nie była przemyślana. Początki były ciężkie. Początkowo gdy szedł do kościoła, mówił, że załatwia ważne sprawy na mieście. W książce "Boży doping" na pytanie autora: "Opowiadają, że zanim dla pana nadszedł ten moment, Marek Citko był łobuzem.." mówił szczerze: - I teraz jestem.. Nie jestem święty, jak każdy mam swoje słabości i popełniam błędy. Ważne jednak, by w codziennym życiu umieć sobie radzić z tymi słabościami.

Achilles zerwany, dwa piłkarskie lata wyjęte z życia, później już nigdy nie nawiązał do formy sprzed kontuzji. 

W marcu 1997 roku w wywiadzie dla "Niedzieli" na pytanie czy swoją przyszłość wiąże z piłką, zadziwiał dojrzałością: Wola Boża. Na razie Pan Bóg pokazuje mi, że mam grać. Chwilę później Pan Bóg pokazał co innego. Czy żałuje tej kontuzji? Redaktor Onet.pl rok temu wyliczając jego sukcesy i nadzieje przed kontuzją, zakończył szczerze: "Ja miałbym pretensje do losu". - A ja nie mam. Nie tracę czasu i energii na gdybanie, rozpamiętywanie zdarzeń z przeszłości. Wolę działać. "Achilles" faktycznie bolał mnie wtedy już od stycznia, ale grała reprezentacja Polski, Widzew walczył o mistrzostwo. Byłem ambitny, chciałem pomóc chłopakom. No i stało się. Przez tę kontuzję być może nie spełniłem się do końca jako wielki piłkarz, ale spełniam się jako mąż i ojciec. Paradoksalnie: ta kontuzja przyniosła mi szczęście. Podczas rehabilitacji poznałem Agnieszkę – moją obecną żonę. Może tak właśnie miało być? Wyznaję zasadę: niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba. Nie wiem co by się stało, gdybym przeszedł do Blackburn czy do Liverpoolu. Może kupiłbym sobie pięć ferrari i zwariował?

To jest jedna z tych rzeczy, które kręcą mnie w wierze, jak i u ludzi wierzących. Wiara, poza walorami czysto duchowej relacji z Bogiem, wyzwala ciągłe szukanie, doskonalenie się, walkę ze swoimi słabościami. Pozwala krzepnąć dojrzałości, uczy dystansu do siebie i szacunku do innych. Przecież Citko jak mało który z polskich piłkarzy miałby prawo psioczyć na los, jednak potrafi spojrzeć na to głębiej. A głębiej potrafi spojrzeć też na inne rzeczy:
 
"W światku sportowym uchodzi pan za człowieka głęboko wierzącego, bardzo rygorystycznie przestrzegającego praktyk religijnych. Stawiany jest pan za wzór piłkarza-katolika. Czy zgadza się pan z takim zaszufladkowaniem?"
Od razu chcę wyjaśnić, że nie ma ludzi bardziej i mniej wierzących. Są jedynie tacy, którzy wierzą w Boga, bądź nie wierzą. 

Czy mówienie o swojej wierze było wstydliwe? Nie! Jeśli ja poważnie traktuję te sprawy, to i poważni ludzie to rozumieją i szanują. Bo skoro swoje życie postanowiłem poświęcić i oddać w ręce Pana Boga i kochać Go jak ojca, a Maryję jak swą matkę, to dlaczego miałbym się tego wstydzić?! Podobnie jak nie wstydzę się mówić, że kocham swoją żonę.


Gra w piłkę nożną to moja praca. Każdy swoją pracą może chwalić Boga. Staram się grać jak najlepiej i w ten sposób wychwalać Boga za otrzymany dar.

"Czy modli się pan o zwycięstwa?"
Nigdy. Gdy wychodzę na mecz, w krótkiej modlitwie polecam Matce Bożej wszystkich zawodników. Proszę Ją, by nikomu nic złego się nie stało.

Grając w Polonii, już pod koniec kariery mówił:

Niektórych drażniło, że mówiłem publicznie o swojej wierze. Twierdzili, że robię sobie reklamę. A ja przecież nigdy o sprawach religijnych nie zaczynałem sam z siebie; kiedy dziennikarze pytali, to odpowiadałem. Byłem normalny. Nigdy sam nie wyskakiwałem ze sprawami duchowymi. Nic na siłę. Jestem tylko człowiekiem, bluźnię i się wkurzam, i myśli mam, że bym nogę podstawił. Tylko mam fundament i pewnych granic nie przekraczam. To media urabiały mi taki wizerunek. Nieraz z trybun krzyczeli: „Świętoszek, idź do kościoła”. Ale za bardzo się tym nie przejmowałem. Czytałem różne książki o żywotach świętych. Pamiętam, że jeden dziękował, gdy w niego kamieniami rzucali, i mówił: „Panie Boże, ale mnie kochasz”, a jak raz w niego nie rzucali, to zaczął pytać: „Panie Boże, czym Cię obraziłem, czym zgrzeszyłem?”. Tak samo sobie wytłumaczyłem to, co się ze mną działo. Diabeł jest na świecie i zawsze będzie prowokacja.

„Nie wszyscy mają odwagę powiedzieć: „Wiara jest dla mnie najważniejszą rzeczą” - podczas rozmowy z red. Grzegorczykiem wtrącił Staszek Terlecki. 
Bo wiesz, mówiąc to, trzeba być odpowiedzialnym. Ludzie będą cię sprawdzać, czy rzeczywiście postępujesz zgodnie ze swoimi deklaracjami. Dlatego niektórym brakuje odwagi.

Dziś Marek Citko ma 36 lat, jest menedżerem piłkarskim, mówi, że chce udowodnić, iż w biznesie można postępować twardo, ale uczciwie. Nie. Kryzysu wiary nie miałem, zasad nie zmieniłem. Wiem, że menedżerowie piłkarscy nie mają dobrej opinii, ale w każdym środowisku są ludzie lepsi i gorsi. Wybudował dom w Sulejówku, po którym biegają dwie pociechy: dziewięcioletnia Weronika i sześcioletni Konrad. 

Największym sukcesem człowieka wierzącego jest to, że będzie zbawiony, bo reszta sukcesów jest maleńka. Wszystko w porównaniu z wiecznością jest, o.. - Marek pstryka palcami. Jeśli człowiek tak do tego podchodzi, to nie rozpacza. "Ale swoją drogą dobrze by było, żeby w niebie bramki stały." - rzucił red. Grzegorczyk. Na pewno stoją.

22 września 2010

Serce mówi do serca

Tytułowe cor ad cor loquitur to słowa beatyfikowanego trzy dni temu w Birmingham kard. Newmana i hasło przewodnie pielgrzymki Benedykta XVI na Wyspy.

Do angielskich serc mówiło nie tylko serce, ale także żelazna logika i rozum. Papież poza naturalnymi w takich przypadkach konwencjonalnymi wypowiedziami pokusił się o wiele ciekawych spostrzeżeń. W ciągu trzech dni pielgrzymki Benedykt XVI przemawiał między innymi do uczniów brytyjskich szkół, duchownych innych wyznań, królowej, żyjących premierów Albionu i całego parlamentu angielskiego. Prawdziwa lekcja mobilności. ;)
Młodzieży papież opowiadał o frajdzie żywej relacji z Bogiem: 

Bóg nie tylko kocha nas tak dogłębnie i intensywnie, że możemy tylko cząstkowo próbować to zrozumieć, ale wzywa nas, abyśmy odpowiedzieli na tę miłość. Wiecie wszyscy, jak to jest, gdy spotykacie kogoś ciekawego i pociągającego i chcecie się stać przyjacielem takiej osoby. Często macie nadzieję, że oni uznają za ciekawych i pociągających was i będą chcieli być waszymi przyjaciółmi. Bóg chce waszej przyjaźni. I gdy pewnego razu nawiążecie przyjaźń z Bogiem, wszystko w waszym życiu zacznie się zmieniać. Gdy poznacie Go lepiej, zauważycie, że chcecie odzwierciedlać coś z Jego nieskończonej dobroci w swoim własnym życiu. Zacznie was pociągać praktykowanie cnót. Zaczniecie dostrzegać chciwość i samolubstwo oraz wszelkie inne grzechy, jakimi one rzeczywiście są, niszczycielskie i niebezpieczne tendencje, powodujące głębokie cierpienia i wyrządzające wielkie szkody i zechcecie sami unikać wpadania w te pułapki. Zaczniecie odczuwać współczucie dla ludzi przeżywających trudności oraz zapragniecie uczynić coś, aby im pomóc. Zechcecie udać się z pomocą ubogim i głodnym, zechcecie pocieszać smutnych, być dobrymi i wielkodusznymi. I pewnego razu sprawy te zaczynają mieć dla was znaczenie a wy wkraczacie na drogę do stania się świętymi.

Na spotkaniu międzyreligijnym mówił o tym, że wiara żyje w symbiozie z nauką i że tylko wiara może wyjaśnić nam "nasze pochodzenie i nasze przeznaczenie":

Wasza obecność i świadectwo w świecie wskazują na fundamentalne znaczenie dla życia człowieka tego duchowego poszukiwania, w jakie jesteśmy zaangażowani. Zgodnie z właściwymi im kompetencjami nauki humanistyczne i przyrodnicze dostarczają nam bezcennego zrozumienia aspektów naszego istnienia i pogłębiają nasze pojmowanie działania fizycznego wszechświata, które może być wykorzystane, aby przynieść wielkie owoce rodzinie ludzkiej. A jednak te dyscypliny nauki nie odpowiadają i nie mogą odpowiedzieć na podstawowe pytanie, ponieważ wszystkie one poruszają się na zupełnie innym poziomie. Nie mogą zaspokoić najgłębszych pragnień ludzkiego serca, nie mogą w pełni wyjaśnić nam naszego pochodzenia i naszego przeznaczenia, dlaczego i po co istniejemy, nie mogą nawet dostarczyć nam wyczerpującej odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego istnieje raczej coś niż nic?”.

Poszukiwanie sacrum nie pomniejsza wartości innych dziedzin ludzkich poszukiwań. Przeciwnie, umieszcza je w kontekście, który wzmaga ich znaczenie jako dróg odpowiedzialnego wypełniania naszego panowania nad stworzeniem. W Biblii czytamy, że po zakończeniu dzieła stworzenia Bóg pobłogosławił naszych pierwszych rodziców i rzekł do nich: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną” (Rdz 1,28). Powierzył nam zadanie badania i wykorzystywania tajemnic przyrody, by służyły wyższemu dobru. Co jest tym wyższym dobrem? W wierze chrześcijańskiej wyraża się ono jako umiłowanie Boga i naszego bliźniego. Tak więc angażujemy się w świat z całego serca i entuzjastycznie, mając jednak zawsze na względzie służbę wyższemu dobru, aby nie zniszczyć piękna stworzenia, wykorzystując je do celów egoistycznych. W ten sposób prawdziwa wiara religijna kieruje nas poza bieżącą użyteczność ku transcendencji. Przypomina nam o możliwości i konieczności nawrócenia moralnego, o obowiązku życia w pokoju z naszym bliźnim, o doniosłości zintegrowanego życia. Właściwie zrozumiane, przynosi ono oświecenie, oczyszcza nasze serca i jest natchnieniem do działań szlachetnych i wielkodusznych, z korzyścią dla całej rodziny ludzkiej.

W Parlamencie Brytyjskim mówił o miejscu religii w procesie politycznym:

Kluczowe pytanie w tej kwestii brzmi: gdzie można znaleźć etyczne podstawy dla wyborów politycznych? Tradycja katolicka utrzymuje, że obiektywne normy rządzące prawym działaniem są dostępne dla rozumu niezależnie od treści Objawienia. Zgodnie z takim rozumieniem rola religii w debacie politycznej polega nie tyle na dostarczaniu tych norm, tak jakby nie mogły być one znane niewierzącym – a tym mniej na proponowaniu konkretnych rozwiązań politycznych, które znajdują się całkowicie poza kompetencjami religii – ale raczej na dopomaganiu w oczyszczeniu i rzucaniu światła na stosowanie rozumu do odkrywania obiektywnych zasad moralnych. Ta „korekcyjna” rola religii względem rozumu nie zawsze jest mile widziana, gdyż, po części ze względu na zniekształcone formy religii, takie jak sekciarstwo i fundamentalizm, może być ona postrzegana jako stwarzająca sama poważne problemy społeczne. Z drugiej strony zakłócenia te powstają wówczas, gdy zbyt małą uwagę przywiązuje się do oczyszczającej i kształtującej roli rozumu w obrębie religii. Jest to proces dwukierunkowy. Jednakże bez korekt jakie daje religia, także rozum może paść ofiarą wypaczeń, tak jak ma to miejsce wówczas, kiedy jest manipulowany przez ideologię lub używany w sposób stronniczy, nie uwzględniający w pełni godności osoby ludzkiej. Takie nadużywanie rozumu zrodziło przede wszystkim handel niewolnikami a także wiele innych przejawów zła społecznego, w szczególności ideologie totalitarne XX wieku. Dlatego właśnie pragnę zasugerować, że świat rozumu i świat wiary – świat racjonalności świeckiej i świat wiary religijnej – potrzebują siebie wzajemnie i nie powinny się obawiać podjęcia głębokiego i stałego dialogu dla dobra naszej cywilizacji.

Religia nie jest problemem, który powinni rozwiązywać prawodawcy, ale żywotnym wkładem w debatę narodową. W tym świetle, nie mogę nie wyrazić mojego zaniepokojenia rosnącą marginalizacją religii, zwłaszcza chrześcijaństwa, które ma miejsce w pewnych kręgach, nawet w państwach, w których duży nacisk kładzie się na tolerancję. Istnieją ludzie, którzy opowiadają się za wyciszeniem głosu religii lub przynajmniej jej usunięciem do sfery czysto prywatnej. Są tacy, którzy twierdzą, że należy odwodzić od publicznych obchodów takich świąt, jak Boże Narodzenie, w wątpliwym przekonaniu, że może to jakoś obrażać wyznawców innych religii czy niewierzących. Są też i tacy, którzy twierdzą – paradoksalnie dążąc do wyeliminowania dyskryminacji – że od chrześcijan zajmujących funkcje publiczne powinno się wymagać niekiedy, aby działali wbrew własnemu sumieniu. Są to niepokojące oznaki niezdolności docenienia prawa wierzących do wolności sumienia i swobody wyznania, ale także uprawnionej roli religii w sferze publicznej.

W londyńskim Hyde Parku nawiązywał do postawy kard. Newmana:

Newman, podobnie jak niezliczone rzesze świętych, którzy poprzedzili go na drodze naśladowania Chrystusa, uczył, że „miłe światło” wiary prowadzi nas do urzeczywistnienia prawdy o nas samych, naszej godności jako dzieci Bożych oraz wspaniałego przeznaczenia, jakie czeka nas w niebie. Pozwalając, by światło wiary zajaśniało w naszych sercach i pozostając w tym świetle przez naszą codzienną jedność z Panem na modlitwie i udziale w życiodajnych sakramentach Kościoła, sami stajemy się światłem dla naszego otoczenia, wypełniamy swą „funkcję prorocką”; często, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, przybliżamy ludzi o krok bliżej do Pana i Jego prawdy. Bez życia modlitwą, bez przemiany wewnętrznej, która zachodzi dzięki łasce sakramentów, nie możemy, mówiąc słowami Newmana, „promieniować Chrystusem”, stajemy się tylko kolejnym „cymbałem brzmiącym” w świecie wypełnionym coraz większym hałasem i zamętem oraz fałszywymi ścieżkami prowadzącymi jedynie do zawodu i złudzeń.

Wiele głosów wskazuje, że papież jest kolejnym, który zatrzymał Anglię, a nawet całe Wyspy Brytyjskie. Oby na dłużej i bardziej skutecznie niż w polskim etosie o Wembley. Po uzdrowieniu politycznym i gospodarczym czas na moralność i ducha!

18 września 2010

Dieta od Koheleta

Na dźwięk słowa Kohelet wielu zapewne rzednie mina. Mroki zacofanego średniowiecza, ciemne wieki, bezrefleksyjny lęk przed Bogiem, asceza, asceza, Szymon Słupnik, asceza. :) Jakoś nam umyka, że przecież to samo średniowiecze to ekscentryczny, radosny św. Franciszek z Asyżu, który rozmawiał z kwiatami i że, tak jak wykrzywia się hagiograficznie świętych, tak można trochę wykrzywiać obraz tamtych dni, że może ktoś wymieszał zdrową bojaźń i szacunek do Boga, świadomość Jego żywej obecności w życiu, z pustym lękiem i zastraszeniem. Jak było naprawdę już się chyba nie dowiemy, choć moje wyobrażenie nieba to między innymi spokojne, wieczne dysputy z ciekawymi  bohaterami ludzkości!

Wydaje się, że Kohelet wcale nie wzdychał klasycznego "marność nad marnościami i wszystko marność" unosząc się anielsko nad ziemią i myśląc tylko o tym, żeby przenieść się już na drugą stronę. Śmiem twierdzić, że była to zwykła konstatacja rzeczywistości, która się wykoleja. Być może była to konstatacja gwałtownika, który na wykolejony radykalizm odpowiada szlachetnym radykalizmem, ale przecież nikt nie każe nam wlewać starego wina do nowych bukłaków. Przyzwyczajenia, forma życia się zmienia, choć pewne rzeczy są uniwersalne. Tak jak opis rzeczywistości z kohelecich czasów, prawdopodobnie sprzed dwóch wieków przed narodzinami Chrystusa:


Oto jest ktoś sam jeden, a nie ma drugiego, i syna nawet ni brata nie ma żadnego - a nie ma końca wszelkiej jego pracy, i oko jego nie syci się bogactwem: "Dla kogoż to się trudzę i duszy swej odmawiam rozkoszy?" To również jest marność i przykre zajęcie. (Koh 4,8)


Jak wiadomo w biblijnym żargonie syna i brata nie muszą wiązać więzi krwi, a jedynie przyjacielskie, więc te słowa zgadzają się tym bardziej. Coś mi się wydaje, że i dwadzieścia dwa wieki temu, i dwanaście wieków temu współcześnie kształceni psychoterapeuci mieliby pełne ręce roboty. "Nie ma końca wszelkiej jego pracy": a wydawałoby się, że pracoholizm to bolączka tylko naszych zelektryfikowanych czasów. Chyba jeszcze ciekawszy jest drugi człon spostrzeżeń syna Dawida: "duszy swej odmawiam rozkoszy". Rozkoszy współcześnie światu nie brakuje, ale czy są to rozkosze duszy? Cisną się na usta słowa protestu nad kreowanym szczególnie przez czwartą władzę  trendem. Ks. Pawlukiewicz kiedyś mądrze powiedział: na filmie pornograficznym się nie rozpłaczesz, na wzruszającym, głębokim filmie już tak. Skąd to się bierze? Protestuję, jeśli ktoś mówi, że dusza to pojęcie ściśle religijne. Może po prostu tej duszy w sobie nie zauważa?

Można spojrzeć na ten cytat także dosłownie: jakie piękno trwi w rodzinie, która nadaje sens życiu, jest podstawową komórką, która kształtuje człowieka, tworząc z niego integralną osobę. Próbuje się w tej chwili sprowadzić coś pierwotnego i sprawdzonego przez dziesiątki pokoleń do roli formalnoprawnej dowolności, którą bez problemu można zastąpić dziwolągami w rodzaju: rodzic A i rodzic B. "I oko jego nie syci się bogactwem": ta mina seniora rodu, kiedy na święta zgromadzi wokół siebie całą gromadkę potomków. :)



Dieta od Koheleta


Składniki:

3 prawdziwych przyjaciół
2 tygodnie urlopu
0 nadgodzin
1 godzina karmienia duszy dziennie


Dodatek deserowy: 1 kochająca płeć przeciwna

Ilość składników można oczywiście zmieniać w zależności od możliwości i potrzeb. W razie wątpliwości skontaktuj się z autorem (tylko dzięki specjalnemu łączu utworzonemu specjalnie dla was przez aniołów!) lub tłumaczem (benedyktyni z Tyńca od "Biblii Tysiąclecia"), gdyż każda dieta niewłaściwie stosowana zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu - duchowemu. :)

14 września 2010

Po co się nienawidzić?

W książce Saint-Exupery'ego, o której wspominałem kilka dni temu, książce, która w świetny i intrygujący, tj. ciężki do nadążenia, sposób miesza autobiograficzne wspomnienia pilota z refleksjami na temat świata i człowieka, trafiłem na piękny apel pacyfisty (co znamienne: została napisana w 1939 roku, zapewne jeszcze przed wrześniem). Podobnie jak Orwell, autor "Małego księcia" czynnie uczestniczył w hiszpańskiej wojnie domowej, w czasie drugiej wojny światowej latał w dywizjonach rozpoznawczych, 31 lipca 1944 roku wystartował do misji fotografowania niemieckich wojsk w okolicach Lyonu, okazała się być tą ostatnią, przynajmniej w tym życiu. 

Jest coś wstrząsającego w tej historii: Francuz pisze bardzo dobitny tekst o bezsensie wojny, o bezsensie nowych relatywnych ideologii, a chwilę później, mimo że po słusznej sprawie obrońców, musi w tym bezsensie uczestniczyć.



Wszyscy mniej lub więcej wyraźnie czują potrzebę nowych narodzin. Ale są i fałszywe rozwiązania. Zapewne można ożywić ludzi ubierając ich w mundury. Będą śpiewać hymny wojenne i łamać się chlebem jak towarzysze. Znajdą może to, czego szukali: smak powszechnej społeczności. Ale cóż, kiedy zginą od tego chleba!

Można odkopać drewniane bożki i wskrzeszać stare mity, które kiedyś okazały się w pewnym stopniu skuteczne. Można powołać do życia mistyków pangermanizmu czy cesarstwa rzymskiego. Można upajać Niemców poczuciem, że są Niemcami i rodakami Beethovena. Można tym odurzyć nawet pastucha od świń. To z pewnością łatwiejsze niż zrobienie z tego pastucha drugiego Beethovena. 

Ale te bożki są mięsożernymi bożkami. Ten, który umiera dla postępu wiedzy albo dla zwalczania chorób, umierając służy równocześnie życiu. Może jest to i piękną rzeczą oddać życie w obronie ojczystego kraju, ale dzisiejsza wojna, odkąd ją prowadzi iperytem i samolotami, jest już tylko krwawą rzezią. Zwycięstwo przypada temu, kto zgnije ostatni. I obaj przeciwnicy rozkładają się nawzajem. Przeciwnicy chowają się za cementowe mury i wysyłają noc po nocy eskadry, które torpedują wnętrzności wroga, burzą ośrodki jego życia, paraliżują wszelką twórczość. W świecie przemieniającym się w pustynię pragnęliśmy znaleźć współtowarzyszy. Ale nie potrzeba nam wojny, aby odczuwać ciepło sąsiedniego ramienia w pochodzie do tego samego celu. Wojna nas oszukuje. Nienawiść nic nie dodaje do zapału tego pochodu.

Po co się nienawidzić? Jesteśmy unoszeni przez tę samą planetę, jesteśmy załogą tego samego okrętu. I chociaż dobrze jest, kiedy różne cywilizacją przeciwstawiają się sobie, żeby wytworzyć syntezę, to ich wzajemne pożeranie się jest zawsze rzeczą potworną. 

Od zakończenia drugiej wojny światowej minęło 65 lat, jednak jeśli dobrze się zastanowić to każda kolejna dekada miała w sobie pierwiastek krwawego bezsensownego wyniszczania: od wojny koreańskiej przez wojnę wietnamską, Pal Pota, Afganistan, Rwandę, Bałkany po Irak. Współcześnie też pochopnie jest stwierdzić, że nastał pokój na świecie: wspomnę tylko regularne mordowanie chrześcijan w krajach islamskich za wiarę czy kontynuowana zabawa w ciuciubabkę w Iraku. No więc właśnie, po co się nienawidzić? Nie jestem na tyle naiwny, żeby wierzyć świat bez złych emocji tu na ziemi, mam chociaż nadzieję, że może tąpną jakoś proporcje: w innym przypadku nie chcę mi się nawet myśleć o przyszłości cywilizacji uśmiercającej ducha.

Exupery chwilę później wspomina o jeszcze jednym zagrożeniu, często przywoływanym jako negatywny skutek rewolucji przemysłowej: 

Można nas jedynie wyzwolić pomagając w uświadomieniu nam wspólnego celu. Trzeba więc szukać takiego, który rzeczywiście może nas wszystkich połączyć. Chirurg badając chorego nie słucha jego skarg: poprzez niego chce uzdrowić człowieka w ogóle. Chirurg przemawia językiem uniwersalnym. To samo robi fizyk, kreśląc swoje równania obejmuje nimi równocześnie atom i mgławicę. I tak dalej aż do prostego pasterza. Gdyż ten, co pod gwiazdami pokornie pilnuje kilku owiec, jeżeli ma świadomość swojego zadania, staje się czymś więcej niż sługą. Jest posterunkiem. A każdy posterunek jest odpowiedzialny za całe państwo.

Nie jestem też alterglobalistą, żeby bezwzględnie potępiać globalizację i kapitalizm, ale chyba trzeba być świadomym jego zagrożeń, tego, że człowieka w fabryce czy korporacji łatwo można przedmiotowo sprowadzić do rzędu wołu czy bezrefleksyjnej mrówki. Już małe dziecko jest świadome, że powierzenie realnej odpowiedzialności i wskazanie wspólnego celu to rzecz piękna. Choćby to miał być mecz piłkarski, obrona własnej bramki, by zwyciężyć. To rodzi tożsamość!

Ilu mamy obecnie w Polsce prawdziwych państwowców u władzy? Kim byliby dziś Rudy, Zośka i Alek, jak byliby odbierani? Czy słowo "dobro wspólne" może jeszcze brzmieć poważnie we współczesnej Polsce? 

11 września 2010

Jagiellonia - Wisła: okiem z trybun

Ostatnia wizyta przy ul. Słonecznej w Białymstoku miała miejsce 4 lata temu - wrześniowe popołudnie, rekordowy trzystuosobowy wyjazd kibiców ŁKS-u Łomża na ligowe derby z Jagiellonią (brzmi to niewiarygodnie, patrząc na to gdzie są teraz oba zespoły, ale jestem optymistą, bo w łomżyńskiej piłce po raz pierwszy od kilku lat idzie ku dobremu). Do przerwy 2:0 dla ŁKS-u po bramkach Bzdęgi i Rybskiego, euforia w naszej klatce, wielka trybuna Pszczółek w ciszy przypatrywała się murawie - bezcenne chwile. Potem ofensywna pogoń Jagi i 2:3, ale z podniesionymi głowami wracaliśmy do Łomży.

Na trybunę główną, do tzw. pikników, razem z Lubą weszliśmy dość późno, już po rozgrzewkach obu zespołów. Szkoda, że remontowana jest największa i najdłuższa trybuna stadionu, bo doping Jagiellonii z pewnością wyglądałby bardziej imponująco, ale i tak najwierniejsi białostoccy kibice nie skąpili gardeł na łuku stadionu, na początku spotkania prezentując odważny pirotechniczny pokaz.

Spotkanie rozpoczęło się opóźnieniem, zaskoczyła mnie obecność w podstawowym składzie Wisły mającego trwałą bessę pod Wawelem Boguskiego. Szybki rzut oka na ławki rezerwowych - żywiołowy, stojący przy dozwolonej linii Probierz i spokojny, wielgachny Maaskant. Zaczęli, jak wiemy, z przytupem. Wisła od początku utrzymywała się przy piłce, wymieniając dużą ilość podań, co szybko zaowocowało składną akcją z prawej strony: Żurawski do Riosa, Rios do Czikosza, Czikosz do Riosa, Rios do Żurawskiego, ten bez zastanowienia pięknie dośrodkował na głowę Brożka i 1:0!
 

Pomruk niezadowolenia na trybunie głównej, cichy uśmiech i wewnętrzna radość w naszych szeregach. Niestety radość nie trwała długo, gospodarze nie dzieląc włosa na czworo przepuścili szturm na bramkę Pawełka, a mięciutkie dośrodkowanie Laty wykończył Grosicki. I 1:1.

Później przez dłuższy okres czasu nie działo się nic specjalnie godnego uwagi, ale to Wisła prowadziła grę (posiadanie piłki po pół godzinie: 64 do 36), wymieniając dużą liczbę podań, kończonych jednak słabymi bądź niecelnymi strzałami. Wszystko to do 43. minuty, gdy prostopadłą piłkę do "Franka" zagrał Hermes - za byłym napastnikiem "Białej Gwiazdy" podążył Cleber i w polu karnym zachował się jak nieopierzony żółtodziób, a nie najbardziej doświadczony zawodnik Wisły - Frankowski już schodził do prawej strony bramki Pawełka, nie miał łatwej pozycji do strzału, a spóźniony z interwencją Cleber wykosił go równo z trawą. Niestety zasłużona jedenastka, którą pięknym, technicznym uderzeniem na bramkę zamienił sam faulowany - Tomasz Frankowski. Trybuny w przerwie meczu w szampańskim nastroju, a ja siedziałem jak ten Norwid w Paryżu. 

Trzymałem kciuki za drugą połowę i dar mobilizacji Maaskanta - Wiślacy dość szybko wyszli na boisko, zagrzewając się wzajemnie do boju i czekając na drużynę gospodarzy. Po wznowieniu gry znów akcje z obu stron, z przewagą gospodarzy - dogodne okazje zmarnowali Lato i Grosicki. W 52. minucie Boguskiego zmienił Małecki, od początku do końca spotkania niemiłosiernie wygwizdywany przez kibiców Jagiellonii (pochodzi z Suwałk, zaprzyjaźnionych z Jagą, gra dla Wisły - chyba o to chodziło). Kilkanaście minut później stanął przed świetną okazją po zgraniu piłki przez Brożka - niestety uderzył wprost w Sandomierskiego. W 74. minucie kolejną świetną piłkę zagrał Hermes, z nieudolnej pułapki ofsajdowej uciekł Grosicki i znalazł się w sytuacji sam na sam jakby miał strzelać karnego w hokeju - nieczystym wślizgiem powstrzymał go Pawełek, za co wyleciał z boiska, "dzięki czemu" debiut w Ekstraklasie zaliczył Filip Kurto. Wydawało się, że karty przy Słonecznej są już porozdawane, jednak Wiślacy pokazali charakter. Niewiele brakowało, by Paweł Brożek minął bramkarza i uderzył do "pustaka" (za bardzo uciekł z piłką na lewą stronę boiska, szkoda), a w doliczonym czasie gry po jego strzale piłka uderzyła w słupek - mnie wprawiając w stan przedzawałowy, kibiców zgromadzonych na stadionie - w dramatyczne "rozwiązanie akcji". Małek odgwizdał koniec. 

Zacznę od Jagiellonii. Probierz w ciągu dwóch lat zrobił naprawdę dobrą robotę - połączył młodość (Sandomierski, Kupisz czy Grosicki), solidny zagraniczny zaciąg (Cionek, Skerla czy Hermes) z doświadczeniem (Grzyb, Lato czy Frankowski). Nie boi się także ryzykować, np. szybko dał zadebiutować w pierwszej jedenastce ściągniętemu z trzecioligowych Wigier Makuszewskiemu. Tworzą kolektyw, mają bardzo szybkich i odważnych skrzydłowych, no i chyba najlepszą parę napastników w Polsce: "Grosik" z "Frankiem", zabójcze złączenie młodzieńczej werwy i szybkości ze snajperskim nosem. Napsują krwi każdemu i mogą do końca liczyć się w walce o najwyższe laury: patrząc na postawę w Salonikach nie mamy się chyba co lękać, by wypuścić Pszczoły do europejskich uli.

Z Wisłą trochę jak z reprezentacją Polski po meczu z Australią: mimo porażki 1:2, można z optymizmem patrzeć w przyszłość. Szczególnie w pierwszej połowie gra się kleiła, dużo gry z pierwszej piłki, widać było ducha walki mimo przegrywania i grania w dziesięciu.

Rozłóżmy to na czynniki pierwsze: 

Pawełek - pomijając już tę feralną, "czerwoną" interwencję - rózga należy się za piąstkowanie piłki z pierwszej połowy pod nogi napastnika gości, i za chwyt piłki na raty przy dośrodkowaniu Burkhardta z 73. minuty. Na plus wyjście i uprzedzenie "Franka" z pierwszej połowy. Mariuszek to wciąż mina w bramce, dodatkowo groźna przy niezgranej i niepewnej obronie. Milan wracaj! Kurto krzepnij!

Kurto - dwie, trzy pewne interwencje po strzałach Jagiellończyków, nie spalił się psychicznie, niczego nie zepsuł - to będzie dobre przetarcie dla tego dziewiętnastolatka

Czikosz - nie zawiódł, ale też nie zachwycił; silny fizycznie, od czasu do czasu odważnie wchodził w pole karne, ale wciąż chyba zbyt słaby w destrukcji, by mówić, że to poważne wzmocnienie "Białej Gwiazdy"; wielkie brawa za wybicie piłki nożycami z piątki bramkowej po dośrodkowaniu Grosickiego

Bunoza - z meczu na mecz prezentuje się lepiej (ale gorzej niż w spotkaniu z Karabachem wystąpić się raczej nie da), wciąż trochę elektryczny, ale nie popełnił jakichś większych błędów, miał kilka świetnych odważnych wyprzedzeń przy prostopadłych podaniach, raz nawet odważnie przebiegł całe boisko z piłką niczym Lucio, no i wybił piłkę lecącą do pustej bramki: może okrzepnie pod okiem Maaskanta, gra regularnie w młodzieżówce, a być może zadebiutuje w dorosłej kadrze Bośni - wszystko to na pewno z pożytkiem dla Wisły

Cleber - co tu dużo gadać, katastrofalny występ: kiks przy pierwszej bramce, wspomniane zachowanie przy drugiej, spóźniona reakcja przy "czerwonej" sytuacji Grosickiego; zimą klasowe wzmocnienie na pozycji środkowego obrońcy niezbędne (zastanawia mnie, po co tak długa telenowela z transferem Chaveza, jeśli nie gra? mam nadzieję, że to kwestia braku aklimatyzacji, a nie braku umiejętności i zwrotności)

Paljić - z konieczności ustawiony na lewej obronie - zagrał bardzo przyzwoicie, sporo udanych interwencji defensywnych, mądrze wyprowadzał piłkę, zaskakująco rzadko podłączał się do akcji ofensywnych, ale rozumiem, że obawiał się skrzydłowych Jagi; kto wie, może będzie z niego drugi Piszczek? :) w tej rundzie pewnie jeszcze będzie miał okazje pogrania tak blisko bramkarza; warto dodać, że wygląda na dobrą duszę zespołu - pogodny, dużo pokrzykiwał, mobilizował innych zawodników, w przerwie żwawo skoczył po piłkę za linię boczną i pokopał ją z napastnikami i pomocnikami

Wilk - solidny występ, dużo biegał, wyglądał nawet lepiej niż żelazny od wielu lat Sobolewski - kto wie, czy to nie będzie najbardziej pożyteczny i wskazany transfer, już na teraz

Kirm - jak zwykle lekko usypiający sposób biegania i dryblingu, grał z drugiej strony boiska, więc nie do końca mogłem obserwować jego szarże, ale ponoć zostawiał zdrowie na boisku, no i miał dwa prostopadłe podania, z których mogliśmy strzelić wyrównującą bramkę; wciąż niespełniony pod Wawelem, może jeszcze wystrzeli jak Zieńczuk 

Sobolewski - ciepło przywitany przez kibiców w Białymstoku wychowanek Jagi nie zagrał dziś wielkich zawodów, mniej efektywny niż zwykle, chyba pierwsze objawy zadyszki w koszulce z gwiazdą na piersi 


Rios - grający z charakterystycznie podciągniętymi getrami Argentyńczyk świetnie się zastawia i balansuje ciałem, przez co potrafi błyskawicznie zmienić kierunek prowadzonej piłki, raz w pierwszej połowie świetnie wrócił pod własne pole karne i odebrał piłkę rywalowi, trochę przygasł w drugiej połowie; jedynym mankamentem wydaje się być dynamika, ale jak ktoś trafnie zauważył: gdyby był szybszy, to zapewne grałby w czołowym klubie hiszpańskim, a nie Wiśle; ponoć kwota odstępnego za Riosa wynosi 1,3 mln euro, sezon pokaże czy wart jest tych pieniędzy (o ile z pierwokupu nie skorzysta mający takie prawo Villarreal)

Żurawski - prawa ręka Maaskanta do komunikacji na boisku, nie grzeszy szybkością i zaangażowaniem, ale popisał się świetną asystą przy golu; na najbliższy mecz powinien już być zatwierdzony były zawodnik Ajaxu Nordin Boukhari i to może być rozsądna alternatywa dla coraz mniej magicznego "Magica" - tylko kto wtedy weźmie na swoje barki bierzmo komunikacji? Na lessony i subjecty Wiślacy!

Boguski - łomżyński rodzynek w poważnej piłce wrócił do podstawowego składu i zagrał przyzwoicie, na pewno nie wstydliwie, a to się zdarzało ostatnimi czasy; jeśli odbuduje się fizycznie i mentalnie, być może nawiąże jeszcze choć w części do formy sprzed dwóch sezonów, gdy był jednym z najlepszych zawodników ligi

Małecki - zmarnował dogodną sytuację, nic wielkiego na lewej flance nie pokazał, złapał żółtą kartkę, na plus na pewno minimalnie niecelny strzał z wolnego, stać go na zdecydowanie więcej

Paweł Brożek - piękna bramkowa główka, odegrał piłkę "Małemu" na czystą pozycję, pechowy strzał w doliczonym czasie gry - poza tym niestety niewidoczny i osamotniony w walce z obrońcami Jagi; jest lepiej niż było w poprzednich meczach, nie licząc "treningu" z Szawle, a mam nadzieję, że z czasem będzie klasowo, tak jak Brożek potrafi


Dwa słowa chciałem jeszcze o trenerach. A właściwie dwie zaobserwowane sytuacje, które dużo mogą o nich powiedzieć. 

89. minuta meczu, trybuna główna cichutka, z niepokojem wyczekuje na końcowy gwizdek. Probierz spojrzał w trybuny i jak nie zacznie machać rękami, nawołując o doping, krzyczeć coś w stylu: "dawać, dawać". Piknik z miejsca, jak w dominie, się budzi i zaczyna śpiewać. Charakterny gość. :)

Końcowy gwizdek. Wiślacy ze spuszczonymi głowami, piłkarze Jagiellonii fetują sukces, kierują się w stronę trybun. Maaskant wchodzi na murawę, podchodzi do KAŻDEGO napotkanego zawodnika swojego zespołu, poklepuje po plecach, dziękuje za grę. To jest to! To jest klasa, która być może pozwoli zbudować coś na trwałe, mimo przegranych bitew.


9 września 2010

Perspektywa ma znaczenie

Antoine de Saint-Exupery w "Ziemi - ojczyźnie ludzi" kreśli autobiograficzną opowieść o tym, jak razem z radiotelegrafistą Nerim wylecieli z Casablanki w przestworza nad Ocean Atlantycki i tereny Sahary Zachodniej i następnego dnia byli w wielkich opałach - z małą ilością paliwa i brakiem dogodnego miejsca do lądowania. Skupieni na wyławianiu informacji od najbliższych lotnisk, otrzymali wiadomość z Casablanki - wtedy oddalonej od nich już o dwa tysiące kilometrów. Wiadomość pochodziła od przedstawiciela państwa z portu lotniczego:  Pilocie Saint-Exupery, czuję się zmuszony prosić Paryż o dochodzenie przeciw Panu. Zrobił Pan wiraż za blisko hangarów przy starcie z Casablanki.  

Autor "Małego księcia" tak o tym opowiada:  

To prawda, że zrobiłem wiraż za blisko hangarów. To także prawda, że ten człowiek, gniewając się o to na mnie, spełniał swój obowiązek. Byłym zniósł z pokorą tę naganę w biurze portu lotniczego. Ale przychodziła ona do nas tam, gdzie nie miała prawa nas niepokoić. Zabrzmiała fałszywą nutą wśród tych gwiazd zbyt rzadkich, pokładów mgły, groźnego smaku morza. Rozstrzygaliśmy o naszym własnym losie, równie jak o losie poczty i samolotu, walczyliśmy z trudem o życie, a tam ten mały człowiek wyładowywał na nas swoje drobne urazy. Mimo to obaj z Nerim nie tylko nie byliśmy zagniewani, ale odczuliśmy nagłe i głębokie rozradowanie. Uświadomił nas, że tutaj my jesteśmy panami. Przeszkadzał nam w marzeniach, kiedy przechadzaliśmy się z powagą od Wielkiej Niedźwiedzicy do Strzelca, kiedy jedyną sprawą, jaką na tym szczeblu mogliśmy się przejmować, była ta zdrada księżyca... Jedynym i niezaprzeczonym obowiązkiem planety, na której ów urzędnik przejawiał swoje istnienie, było dostarczenie nam dokładnych cyfr do naszych międzygwiezdnych obliczeń. A te dane były właśnie fałszywe. Poza tym planeta mogła siedzieć cicho. Toteż Neri pisał do mnie: "Zamiast zabawiać się głupstwami, zrobiliby lepiej sprowadzając nas gdzieś na ziemię...". Oni - to byli teraz dla niego wszyscy władcy i wszystkie narody globu, ich parlamenty i senaty, ich armie i floty. 

Szymon Hołownia w "Tabletkach z krzyżykiem" cytuje słowa astronauty Apollo Russela Schweickarta: Patrzysz w dół i wiesz, że są tam setki ludzi właśnie w tej chwili zabijających się na granicach, które tak naprawdę nie istnieją. Chciałbyś wziąć każdego z nich do ręki i powiedzieć: spójrz na to z tej perspektywy. Co tak naprawdę jest ważne?

Mimo że miałem to szczęście wychowywania się na świeżym powietrzu w wolnych osiedlowych areałach nie ominęło mnie w pewnym momencie uzależnienie od internetu i komputera - a to jakaś wciągająca gra, a to "ważne sprawy do załatwienia w sieci". Człowiek potrafi zapętlić się do takiego stopnia, że później ten świat zza okna wydaje się jakiś taki dziwny, wtórny, tylko przelotny. Dopiero kiedy tak naprawdę wyleczy się z traktowania komputera (czy innego nałogu) jak respiratora zauważa piękno rzeczy małych, piękno otaczającego świata. Podałem jeden przykład, ale takich sytuacji mamy pełno - ot choćby ciągłe spory polityczne czy kontrolowana próba dbania o własny wizerunek w oczach innych - w gruncie rzeczy fraszki, które zaczynają pochłaniać czas, przez co traci się ostrość i z prawdziwym życiem stoi się w miejscu. 

A jak bywa z Bogiem? Nietrudno zagracić przestrzeń relacji, przy byle okazji potrafi się iść na kompromis i odcina pępowinę wierności Bogu, a często kieruje wzrok na Boga (a właściwie we własne myśli i wyobrażenia o Nim) tylko z pretensją i roszczeniem, że nie pozwala robić wszystkiego tak jak chcemy, ergo że wytrąca z bożków, którymi  zaczynamy się otaczać. I dopiero jakieś rekolekcje, porządna spowiedź u dobrego spowiednika czy okazana miłość działa otrzeźwiająco i zaczyna się zauważać i DOCENIAĆ. Trudność polega na tym, że tej chwili mądrości nie można zakonserwować, trzeba zmagać się na nowo, ze  świadomością że znów się pobłądzi, ale każdy powrót pozwala lepiej poznać tę drogę i lepiej poznać się na tej drodze jako najlepszej dla naszego życia. A kto wie - może z czasem tych odwrotów będzie mniej i będzie się prostszą drogą pruło do Celu. 

Czytając ten fragment książki Exupery'ego przyszło mi do głowy także to, że  chyba za mało współcześnie wyobrażeń o pięknie Boga i mocy Jego potęgi, w końcu Wszechmocnego. Piękno Boga i piękno nieba, do którego jesteśmy powołani dopiero zaczyna się tam, gdzie kończy się piękno naszych ludzkich możliwości (choć to oczywiste, że często się z nimi przenika). Nie można dać się sprowadzić do narożnika i dać sobie wmówić, że Bóg jest nieciekawym Bogiem nakazów i zakazów, a niebo będzie jakąś wieczną, monotonną modlitwą z  najbardziej ortodoksyjnych wyobrażeń. Człowiek jest powołany do panowania i wiecznej radości! ;)

Szczęściarzami są ci, którzy jako piloci czy astronauci mogą wzbić się w przestworza - uciec od zwyczajnych rozważań tego świata i móc bez zatrzasków pomyśleć np. o tym, jak się tutaj znaleźliśmy jako ludzie, dokąd zmierzamy i co tak naprawdę w naszym życiu  jest ważne? Myślę, że takie coś dostępne jest w pewien sposób każdemu, choćby wtedy, gdy zaprzeczy się słowom Blaise'a Pascala: Całe nieszczęście człowieka pochodzi stąd, że nie umie on siedzieć w swoim pokoju sam. Sam, czyli bez komputera, muzyki i innych odwracaczy uwagi (choć nie chcę oczywiście tych dóbr demonizować, mądrze napisała kiedyś siostra Chmielewska - umiar jest cnotą, umiar w korzystaniu z nich i umiar w ich krytykowaniu).

5 września 2010

Kimże jest Rydzyk? Albo kim jest Dziwisz?

Tysiące uczniaków pierwszego września pomaszerowało na rozpoczęcie roku, mnie rano buty zaprowadziły do pobliskiego kościoła na praskim Gocławiu - to już taka mała świecka tradycja przed egzaminami, a tak się złożyło, że miałem jedną bitwę do stoczenia w kampanii wrześniowej. Ktoś powie: "jak trwoga to do Boga" - trochę pewnie tak, choć nie staram się wypinać na Boga na co dzień, ale myślę, że przede wszystkim dlatego, że lubię sprawdzać siebie w tych dniach: czy mimo oczywistego skupienia na nauce, steku faktów i fakcików zgromadzonych w mózgu potrafię skierować tę napęczniałą głowę wyżej i poprosić Boga o to, żebym się nie zestresował, żebym mógł napisać choć to, czego się uczyłem. Zdarza się pewnie czasami, że ta wizyta w kościele jest bardziej ciałem niż duchem, ale staram się hartować. Ok, i po to wpis? Nie, nie. Na tej mszy w dzień powszedni czytany był fragment Listu św. Pawła do Koryntian (3, 1-9): 


Nie mogłem, bracia, przemawiać do was jako do ludzi duchowych, lecz jako do cielesnych, jak do niemowląt w Chrystusie. Mleko wam dawałem, a nie pokarm stały, boście byli nie-mocni; zresztą i nadal nie jesteście mocni. Ciągle przecież jeszcze jesteście cieleśni. Jeżeli bowiem jest między wami zawiść i niezgoda, to czyż nie jesteście cieleśni i nie postępujecie tylko po ludzku? Skoro jeden mówi: „Ja jestem Pawła”, a drugi: „Ja jestem Apollona”, to czyż nie postępujecie tylko po ludzku? Kimże jest Apollos? Albo kim jest Paweł? Sługami, przez których uwierzyliście według tego, co każdemu dał Pan. Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost. Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost - Bóg. Ten, który sieje, i ten, który podlewa, stanowią jedno; każdy według własnego trudu otrzyma należną mu zapłatę. My bowiem jesteśmy pomocnikami Boga, wy zaś jesteście uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą.
 
Pomyślałem sobie, że to fragment, przed którym powinno widnieć drukowanymi literami: WYPRODUKOWANO DLA "DYWAGACJE O POLSKIM KOŚCIELE KATOLICKIM S.A.". 

Ciągle przecież jesteśmy cieleśni, skupieni na naszej najmojszej racji, tłukąc się wzajemnie po głowie zamiast grać dla jednej Drużyny. Zawiści i niezgody nie brakuje, bo to raz tylko postępujemy po ludzku? 

No i ten fragment:  


Skoro jeden mówi: „Ja jestem Pawła”, a drugi: „Ja jestem Apollona”, to czyż nie postępujecie tylko po ludzku? Kimże jest Apollos? Albo kim jest Paweł? Sługami, przez których uwierzyliście według tego, co każdemu dał Pan. Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost. Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost - Bóg. 

Zamiast Pawła dać Rydzyka, zamiast Apollona dać Dziwisza i wszystko pasuje. Kim oni są? Sługami. W cywilistyce skodyfikowano posłańca jako jedynie "przenoszącego oświadczenie woli". I wierni, bez względu na to czy noszą zwykłą łysinę czy piuskę też tylko przenoszą oświadczenie woli Boga. Dziwisz czy Rydzyk mogą jedynie zasiać czy podlewać - nic nie wyrośnie bez Boga. 


Otóż nic nie znaczy ten, który sieje ani ten który podlewa (...) ten który sieje i ten który podlewa stanowią jedno.


I nie ma miejsca na prywatę, na własne szklarnie i spichlerze, które miałyby realizować cele zarządcy, a nie właściciela. Nie piję tylko do zarządców, ale także do pracowników, czyli nas - wiernych. Sami często nakręcamy te podziały, wykluczając daną grupę jako niegodną bycia spadkobiercą Chrystusa, szukając jednej jedynej, nam tylko znanej, formy dojścia do Boga. Jasne, często bunkrują się sami zarządcy, myśląc po ludzku i cielesnemu, i z tego trzeba ich wytrącać, oby tylko w atmosferze autentycznej troski o dobro wspólne. Nie chciałbym, żeby ktoś miał utożsamiać kondycję polskiego Kościoła z tym demotem, w którym przybyli na bitwę Krzyżacy ze zdziwieniem obserwują, jak Polacy już walczą - ze sobą.

Morał z tego też taki, że warto wpaść na mszę w dzień "byle jaki". ;)

4 września 2010

Z rewelacji Newsweeka

Kilka dni temu sięgnąłem na sklepową półkę po najnowszego "Newsweeka", chcąc przejrzeć, co tam naskrobał red. Hołownia. Red. Hołowni w tym wydaniu się nie doczekałem, za to dość szybko inne treści przykuły moją uwagę. Dość szybko, bo już strona tytułowa wzbudziła moje zainteresowanie: 


A dokładniej informacje o sondażu: "większość Polaków chce liberalizacji ustawy antyaborcyjnej i ograniczenia roli Kościoła". Szybko szukam odpowiedniej strony i oto są sondaże tzw. Cati Express (wujek Google poinformował mnie, że jest to ogólnopolska próba  na 1001 posiadaczach telefonów komórkowych i stacjonarnych) z dn. 26.08.2010 r., wykonane przez MillwardBrown SMG/KRC. Co wskazują? 

Czy jest Pan/Pani za czy przeciw złagodzeniu prawa aborcyjnego? 

nie wiem - 4 %
zdecydowanie przeciw - 22 %
raczej przeciw - 18 %
raczej za - 27 %
zdecydowanie za - 29 %

Zatrzymajmy się na tym fragmencie na dłużej.

Jaki sens mają sondaże, szczególnie telefoniczne, w takiej formie jednego prostego pytania na taki temat? Dlaczego nie zadaje się najpierw pytania: "czy zna Pan/Pani uregulowania prawa antyaborcyjnego w Polsce?" Przecież to jest konkretna, merytoryczna wiedza na temat artykułu ustawy, często przeinaczana, rzadko fachowo przedstawiana. Gdyby ktoś zadzwonił do mnie i spytał się: "co Pan sądzi o wymianie myśliwców X w polskiej armii?" to jak miałbym odpowiedzieć reprezentatywnie, jeśli nie znam się na potrzebach polskiej armii, stanie finansów przeznaczanych na armię czy awaryjności myśliwców X? Tym bardziej telefonicznie, kiedy mam w trymiga udzielić odpowiedzi, która potem jest odbierana jako fakt i świętość, punkt spojrzenia społeczeństwa na daną kwestię. Dlatego uważam, że takie "merytoryczne" sondaże powinno się rozbudowywać, jeśli mamy przyjąć je za reprezentatywne. Powinno się dodać chociażby pytanie: "jak takie złagodzenie prawa miałoby wyglądać?", żeby sprawdzić, czy respondent ma faktyczny pomysł na rozwiązanie tej kwestii, czy wie, co jest źle i jak ewentualnie być powinno lub nie powinno. Na marginesie, powinno się takiemu respondentowi przedstawić zdjęcie mordowanego płodu, by "otrzeźwił się" co do tematu. Telefoniczna odpowiedź na sondaż może być szybkim zbyciem kogoś przeszkadzającego w obieraniu ziemniaków czy grze w Simsy. 

Kolejna sprawa to fakt, że o takich kwestiach jak życie i pewne fundamentalne konstytucyjne prawa (art. 30 mówiący o niezbywalnej, wywodzonej z prawa naturalnego zasadzie godności człowieka i art. 38 mówiący o prawie do życia) nie powinny decydować sondaże, tak jak nie sondażami powinno się wyjaśniać kwestii potrzeby lub jej braku art. 148 kodeksu karnego mówiącego o karze za zabójstwo. Bo choćby 60 proc. ludzi było za tym, by za zabójstwo karać grzywną, to nie jest żadne imprimatur za tym, żeby automatycznie tak zrobić, są przecież aspekty pewnej powinności, praw bezwzględnych chroniących życie we wspólnocie.

Ponownie zwróciłem się o pomoc do wujka Google i wskazał mi on, że na stronie Newsweeka już co najmniej dwukrotnie w tym roku publikowane były informacje o sondażu na temat aborcji (jeśli już przyjmiemy ich sens za .. sensowny ;). Otóż 23 marca tutaj informowano o sondażu "Rzepy" nt. aborcji. Wg sondażu GfK Polonia aż 93 % Polaków było przeciwnych aborcji na żądanie, co trzeci Polak był zwolennikiem całkowitego zakazu aborcji, ok. 60 proc. dopuszczało możliwość przeprowadzania tego procederu jedynie w szczególnych przypadkach (domniemując - przy tych kryteriach z kompromisu).

Nie mija nawet pół roku i oto mamy wysmażony nowy sondaż, tym razem przez CBOS. Zwolenników aborcji ma być wg niego już 45 proc. badanych, z ważnym zastrzeżeniem: Wśród grupy deklarującej swoje poparcie dla aborcji 7 proc. uważa, że może ona być stosowana bez żadnych ograniczeń, a 38 proc. jest za wprowadzeniem pewnych regulacji. Czyli 38 proc. jest za pewnymi regulacjami - dlaczego nie wskazano jakimi? Może wymieniliby te z kompromisu, nie wiedząc, że są już zawarte w prawie? ;) 

Nie mija nawet miesiąc i głośno, na pierwszej stronie ogłasza się, że "pękła" połowa, sumując 27 proc. "raczej za" (czyli wypowiadanych z wahaniem, a i śmiem twierdzić, że w sporej liczbie w wyniku opisanej wyżej ułomności systemu sondaży, czy przez tzw. "odwalaczy") z 29 proc. "zdecydowanie za". 
Cóż za mobilność Polaków, w pół roku taki przeskok! Czyżby wpływ miała mieć na to afera z krzyżem? Tylko winszować wtedy Polakom, jeśli stworzyli sobie związek przyczynowo-skutkowy między obecnością krzyża na Krakowskim Przedmieściu a zabijaniem nienarodzonych dzieci. Będąc patriotą mam jednak nadzieję, że to tylko ułomność sondaży, bo utożsamianie poglądów na aborcję z sympatią i nastawieniem do szeroko rozumianego katolicyzmu jest ignorancją. Aborcja jest zabójstwem po prostu, sui generis, tak jak po prostu zabójstwem jest zastrzelenie kogoś na ulicy, a nie dlatego, że zabrania tego szóste przykazanie. 

Wracając do dalszych podpunktów ankiety:

Czy jest Pan/Pani za czy przeciw ograniczeniu wpływu Kościoła na politykę?

nie wiem - 4 %
zdecydowanie przeciw - 17 %
raczej przeciw - 16 %
raczej za - 19 %
zdecydowanie za - 44 %

O jaki wpływ Kościoła na politykę ma chodzić? Rozumiem postulaty np. odsunięcia religii ze szkół, ale wpływ na politykę? Tym bardziej po reakcji Episkopatu wobec sprawy krzyża, gdy jeśli ktoś miał do duchownych pretensje to właśnie o to, że powinni jakoś zareagować, że to krzyż itd. (na marginesie - w pełni ich reakcję popieram). Jakimi instrumentami ten wpływ ma się odbywać, skoro ma zostać ograniczony? Nie sprecyzowano tego i trudno z wyników tej ankiety wyciągać poważne wnioski. Przy okazji: duchowni są również obywatelami, mają więc także prawo mówić, co jest zgodne lub niezgodne z Ewangelią i nauczaniem Kościoła - oczywiście bez konkretnych personalnych wskazań. Zdaję sobie sprawę, że pewnym środowiskom byłoby na rękę, żeby duchowieństwo przepraszało, że żyje, kreowało jakąś kapitulującą i chorą pokorę i nadstawiało policzek tam, gdzie trzeba bronić prawdy. Ale przecież prawda Was wyzwoli, ain't? 

Czy jest Pan/Pani za czy przeciw legalizacji prawa do eutanazji? 
nie wiem - 6 %
zdecydowanie przeciw - 29 %
raczej przeciw - 21 %
raczej za - 25 %
zdecydowanie za - 19 %
Mhm, za eutanazję nie powinno się karać - tak jak za samobójstwo! 

Nie przeklejam już w całości ankiety dot. refundacji in vitro z publicznych pieniędzy ("zdecydowanie za - 35 %", "raczej za - 30 %"), bo niewiedza medyczna Polaków w tej kwestii, lobbing za konkretnym światopoglądem, wykorzystujący pragnienia ludzkie do miłości, jest niemalże truizmem. Dlaczego nie spyta się o Polaków o refundację naprotechnologii? Dlaczego nie zrobi się krajowej, poważnej, merytorycznej - medycznej debaty obu stron w tej kwestii, która uświadomiłaby, że in vitro nie jest jedynym wyjściem dla małżeństw z bezpłodnością? I tutaj ten wynik 35/65 proc. zaskakuje i wywala sceptyczne podejście, bo przecież refundacja in vitro z budżetu państwa zahacza nie tylko o etykę i bioetykę, ale także spojrzenie socjalne bądź liberalne na państwo.

W tym numerze pojawił się także tekst konwertyty z katolickiego duchownego na ateistę Tadeusza Bartosia o tym, jakto pierwsza spowiedź święta jest zła. Celnie nawiązał do tej sprawy Tomasz Terlikowski tutaj (dygresując, Terlikowski, który ma wiele trafnych przemyśleń, nawet jeśli czasami jest zbyt ekspresywny - co wykorzystują inni, wygodnie próbując go bagatelizować i przedstawiać jako "katolickiego oszołoma" - co jest niesprawiedliwym spłaszczeniem). Swoją drogą, świetny komentarz zawarł pod tym linkiem p. Filip Memches, cytuję: a może w ogóle zrezygnować z wychowania dzieci, niech same później wybierają, czy wypada głośno bekać przy stole czy nie, przecież to powinna być kwestia wolnego wyboru.

2 września 2010

W tył zwrot

Na początku króciutki w tył zwrot i małe zarchiwizowanie wpisów z przeszłości, które uważam za warte tego, by nie umknęły w czeluściach internetu. Nie wiem czy warte ze względów jakościowych (nemo iudex..), ale na pewno warte ze względów sentymentalnych i tego, że po dziś dzień się z nimi utożsamiam. Plus moja relacja z południowoafrykańskiego Mundialu, bo wielką gratką będzie wracanie do tych spontanicznych emocji, których teraz za nic w świecie nie da się już w takim natężeniu przywołać. 

Ok, więc sobie tutaj po cichutku polinkuję, a już niedługo odpływam z portu w rejs ku nowemu! ;)

"Różnorodność w dobroci" - o pośle Arłukowiczu, Owsiaku i zawijasach pomocy
"Po pierwsze: nie krzywdzić" - o pewnym hiszpańskim absurdzie 
"Święta rozprawa" - o prawdziwie świętej rozprawie właśnie

"Nam rzucać nie kazano" - na podst. ciekawego spostrzeżenia ks. Twardowskiego
"Towarzystwo Ciemnych Typów" - o Pier Giorgio Frassatim

"Duchownej celi bat"  - małe ad vocem o celibacie
"And the winner is.." - po rezurekcji
"Doping w niebie" - o fantastycznym hiszpańskim chłopcu

Emocjonalne relacje z wiadomych dni kwietnia br.
O bioetyce:
Małe kompendium wiedzy i odczuć własnych nt. Marka Jurka, skutkiem bezsilności i potrzeby przed wyborami prezydenckimi:
"Iure! Jurek"

"Nie ma się co rozwodzić" - na podst. spostrzeżeń ks. Bozowskiego
"Na szlaku" - Peter Hahne porównujący chrześcijaństwo ze szlakiem

Mundial:
14 czerwca (i mecze twardo oglądane, mimo egzaminu następnego dnia, który wczoraj musiałem poprawiać ;)