Byłem dziś na mszy u łomżyńskich kapucynków. Homilia mnie uderzyła, widziałem też, że poruszyła cały malutki kościółek. Ksiądz, ojciec kapucyn, młody, uśmiechnięty, wyprostowany, dobitnie mówiący. Zaczął od przywołania znanego argumentu wątpiących: „gdyby Jezus mi się objawił to bym uwierzył”. On to zanegował. Powiedział, że pewnie wtedy kazaliby Mu stanąć na głowie. Jeśliby stanął, kazaliby Mu unieść się w górę, i tak dalej. Ewangelia dziś piękna. Zapatrzony tylko w czubek własnego nosa bogacz po śmierci trafia do piekła, i nawet z tego piekła chce, żeby Łazarz, biedak, który na ziemi żył z wrzodami przed wrotami jego pałacu, a który teraz przebywa w niebie, służył mu, dał mu wytchnienie w zasłużonym cierpieniu. Abraham dobitnie stwierdza: Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz przeciwnie, niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A prócz tego między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać. Bogacz poprosił więc, żeby Łazarz poszedł choć do jego rodziny żyjącej na ziemi, by przestrzec ich przed mękami piekielnymi. Abraham odpowiedział mu krótko: Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają. Tamten odpowiada szczerze, że gdyby któryś z umarłych poszedł do nich to się nawrócą. Abraham skwitował: Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą.
Dziś też, choćby udowodniono, że serce w Sokółce nie ma odpowiednika na tym świecie, choćby napisano książkę z relacjami ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną albo którzy wygrali walkę z opętaniem: zanegowano by to. Nie widzi się potrzeby wyjaśnienia tej wyrwy w logice racjonalnego świata, wystarczą głośno i medialnie wypowiadane słowa o tym, że Kościół to mafia i sekta, która na pewno wszystko fabrykuje. Nie znalazłem żadnej logicznej interpretacji tego, jak bezosobowo mógł powstać tak skomplikowany świat, skąd ludzkie pragnienia, wstyd, emocje, skąd cud dziewięciomiesięcznej ciąży. Ktoś szanowany powie publicznie albo napisze w książce od biologii, że istnieje teoria Wielkiego Wybuchu i sprawa jest ucinana. A jeśli drzwi są nieszczelne i wieje przeciąg niepewności to przecież można użyć nieśmiertelnego „nauka to kiedyś wyjaśni” i można już z ulgą powrócić do prozy życia. Powtarzając oczywiście, że religia to opium, które nie daje dowodów.
O sprawach darwinizmu chciałbym wspomnieć kiedyś odrębnie, teraz wrócę do kazania i tego wspaniałego ojca. Opowiadał on o tym, że grobu Chrystusa pilnowali żołnierze rzymscy, specjaliści, którzy pół życia spędzili na wojnie. Że za zniknięcie ciała buntownika skazanego na śmierć musiała grozić najgorsza dola. A mimo to ciało zniknęło, a kilkadziesiąt dni później przelęknieni rybacy, przyjaciele tego buntownika, dostali kopa głoszenia prawdy o Zmartwychwstaniu, i głoszą tę prawdę już dwa tysiące lat. Nieszczęście w tym, że nie było wtedy reporterów telewizji interaktywnej, którzy na żywo poświadczyliby o zastanawiającym fakcie spod groty. Choć pewnie tacy reporterzy zostaliby uznani za „upolitycznionych” i owładniętych działaniem masowego opium rozrzuconego po Izraelu przez bezczelnego buntownika. A że to właśnie o tych masach, które dopuszczają do siebie pokorę, wspominał Jezus jeszcze żyjąc, kiedy to wychwalał Boga za to, że ukrył pewne prawdy przed wielkimi swym ego, a objawił je właśnie prostaczkom, może jako jedynym otwartym na samą możliwość obecności Stwórcy we Wszechświecie?
Ten mądry ksiądz mówił także o tym, że bieda i bogactwo to stan serca, a nie portfeli. Że biedny może być po prostu, cytat dosłowny, leniem śmierdzącym. Że kiedyś bracia kapucyni zrobili eksperyment i biednym za zupę zaproponowali pozamiatanie klasztornych schodów – zgodziła się tylko garstka. Przywoływał inne przykłady z życia pokazujące choćby to, jak współcześnie promuje się cwaniaczenie i pokazuje jako zaradność (np. zajmowania miejsca w autobusie przy ścianie i udawanie śpiącego). Mszę świętą, już po ogłoszeniach, zakończył opowieścią z życia Gandhiego, jak zauroczony Kazaniem na Górze Hindus próbował wejść do katolickiego kościoła, ale został przegoniony i wysłany do kościoła dla czarnych. I apelował, aby wprowadzać w czyn i słuchać Ewangelii, a nie jedynie ją słyszeć. Piętnował obłudę wśród katolików, tak jak piętnował ją Jezus wobec faryzeuszy. I miał rację, ciągła nauka przed nami. Choć wystarczy tak niewiele: ludzka szczerość, prawda czy pokora. Szczerość, że nie jesteśmy idealni i nie powinniśmy zajmować się pouczaniem innych, dopóki sami mamy belki w oczach. Prawda, która czasami jest trudna, brutalna, wytrącająca ze świętego spokoju. Ale też prawda o nas samych. A co za tym idzie pokora wobec Boga i błaganie o miłosierdzie. Nawet jeśli skończy się na staraniach to przecież Jezus przyszedł do grzeszników, a nie sprawiedliwych. Skruszony celnik wzruszył Jezusa, według swej miary sprawiedliwy faryzeusz Go zniechęcił. Jakże to dodające otuchy fakty.
Tak, my w Kościele mamy dużo do poprawy, nie wolno się zasłaniać tym, że jesteśmy grzeszni. Zły nie śpi, ale trzeba go przeganiać. Jego spustoszenie przegania Benedykt XVI, który zajmuje dobitne stanowisko w sprawie molestowań seksualnych na Wyspach. Wykrzywienie chrześcijaństwa przegania abp Kazimierz Nycz, który mimo że od początku zajmował twarde stanowisko w sprawie krzyża na Krakowskim Przedmieściu, zarządził nabożeństwa ekspiacyjne i odczytanie listu, w którym przeprasza za akty profanacji wobec krzyża. We wszystkich kościołach diecezji warszawskiej zostały odczytane m.in. takie słowa: Chcemy w dniu dzisiejszym dokonać aktu wywyższenia krzyża Chrystusowego w naszych sercach, chcemy również przeprosić za wszystkie akty profanacji dokonanej wobec tego znaku ofiarnej miłości. Chcemy przeprosić za egoizm i niechęć a nawet nienawiść do innych. Chcemy również, by ten znak był znakiem pojednania i pokoju. Potrzebujemy dzisiaj odczytania na nowo krzyża jako znaku łączenia Boga z człowiekiem, człowieka z drugim człowiekiem, nieba z ziemią. Potrzebujemy dziś ludzi żyjących mądrością krzyża, którzy będą umieli postawić dobro wspólne ponad swoimi egoistycznymi racjami, którzy odnowią nasze życie rodzinne, społeczne i polityczne. Niech to nabożeństwo będzie okazją do wejścia na ewangeliczną drogę naśladowania Chrystusa.
Słyszę głosy, że brakowało jednoznacznego stanowiska w sprawie krzyża. A przecież to stanowisko było: i ustalenia triumwiratu z Kurią Warszawską w składzie, i późniejsze oświadczenie tejże stołecznej Kurii, i stanowisko Episkopatu Polski, i list odczytywany w parafiach w całej Polsce. Więc to już formalne przekłamanie. A nie zgadzam się także z głosami, że Kościół powinien zareagować inaczej: chciał rozwiązać ten problem pokojowo, przypomniał o wielkim błędzie upolitycznienia krzyża, nie dał się jednak wpisać w centrum tego sporu. Ludzie mają wolną wolę i mogą dawać świadectwo lub wykrzywiać idee Jezusa, powoływanie się na Chrystusa nie daje placetu do dowolnych zachowań. Warto o tym pamiętać.
Wrócę do tego fantastycznego ojca kapucyna. On ma charyzmat przemawiania. „Mam talent” pokazuje, jak różnorodne talenty tkwią w człowieku. Tak sobie myślę: może ten kiepski kaznodzieja, na którego nieraz trafiamy, najlepiej w diecezji opiekuje się chorymi, a ten zbywacz z konfesjonału to urodzony organizator? :) Nie bójmy się szukać i wybierać tego najlepszego fachowca od naszych usterek!
I jeszcze jedna zastanawiająca kwestia. Tak dużo czarnego pijaru sączy się przez Polskę w stronę księży i Kościoła, tak dużo uogólnień. A z drugiej strony wymagamy powołań, i to świętych powołań. Pan Bóg stworzył ludzkie mózgi, poradzi sobie i z robotnikami do winnicy, ale czy nie powinniśmy Mu w tym pomóc? W grach zespołowych kluczową sprawą jest team spirit – duch drużyny. Członkiem Kościoła w Polsce są miliony, jeśli każdy zaangażowałby się w uzdrowienie jego ducha na pewno wyglądałoby to korzystniej, a przecież już mamy w swojej drużynie nie tyle spirit, co Spirit – Ducha Świętego. :) Traktuje się często Kościół jak homo sovieticus: wspólne czyli niczyje. Łatwiej rościć niż wziąć cząstkę odpowiedzialności.