Jan Paweł II nigdy nie ukrywał swoich sympatii do krakowskiego klubu przy ul. Kałuży, Cracovii. No cóż, kibicom Wisły pozostaje test z miłowania nieprzyjaciół. ;))
Przy okazji pisania tekstu o Marku Citce trafiłem na relację Stanisława Terleckiego z wizyty polskiej reprezentacji piłkarskiej na papieskiej audiencji w Watykanie w 1980 roku, tuż po słynnej „aferze na Okęciu”. Warto!
Kiedy działacze się dowiedzieli, że chcemy pójść do Papieża, dostali piany na ustach. Ale niewiele sobie z tego robiliśmy. Sporządziliśmy pismo, że jesteśmy reprezentacją Polski i marzymy o spotkaniu z Papieżem. Z Watykanu natychmiast nadeszła pozytywna odpowiedź. Nie spaliśmy prawie całą noc. Dyskutowaliśmy, jak się ubrać. Ktoś wpadł na rewelacyjny pomysł, aby założyć reprezentacyjne dresy. Od razu zjawił się przy nas tłum reporterów. Gwardia wszystkich przepuściła, ale zatrzymała esbeka. Skąd oni wiedzieli, kto był kapusiem w ekipie? Wchodzimy do Papieża… Gdy go zobaczyłem, poczułem się, jakbym był jednym z górali, który witał w czasie szwedzkiego potopu wracającego z wygnania króla Kazimierza. Było wśród nas pełno Krakusów: Iwan, Szymanowski, Maculewicz, Skrobowski, no to atmosfera zrobiła się od razu swojska. Trener Kulesza każdego przedstawiał. Ojciec Święty pytał się, gdzie byliśmy chrzczeni, wymieniał nazwiska księży z tych parafii. Genialna pamięć i orientacja. Wszyscy całowali go w pierścień. Oprócz esbeka.
Zyga Kukla, nasz bramkarz, chłop ze wsi, miał nakazane od babci, żeby Papieża w trzewik pocałować, jak kiedyś. Klęka, schyla się, wszyscy zdębieli, Papież się zorientował i mówi: „Synu, nie musisz mnie po nogach całować, ja nie jestem Jezusem Chrystusem”.
Przemawiałem w imieniu drużyny, bo wszyscy się bali. Powiedziałem, że prosimy o błogosławieństwo, bo jesteśmy w ciężkiej sytuacji: „Szukamy pomocy i protekcji u Waszej Świątobliwości…”. A on na to, że tej już niestety będziemy musieli u najwyższej instancji szukać. „A to ten łobuziak Terlecki — zażartował. — Kiedyś stałem na bramce i też miałem takiego lewoskrzydłowego kolegę, łobuz był”. Kiedy przedstawiano Bońka, jego menedżer Johny River powiedział: „Wasza Świątobliwość nawet nie wie, ile on jest wart, ile milionów dolarów za niego chcą dać. Już go chcą za dwa miliony, ale jeszcze chyba dadzą więcej”. Papież pokiwał głową. „Tyle jest naprawdę wart? Aaa… To za taką sumę można by kilku papieży kupić”. Wszyscy w śmiech. A potem usiedliśmy. Papież udzielał rad Młynarczykowi, jak ma się rzucać, i robił to z wielkim znawstwem. Tak się zagadaliśmy, tyle było anegdot, jak na rynku wadowickim. A potem ktoś ze świty mówi, że do tej pory najdłuższą audiencję miał prezydent USA — 45 minut, a my byliśmy prawie półtorej godziny. Papież na to: „Dlaczego? No bo mecz graliśmy — dwie połowy po czterdzieści pięć”.